Szokujące wyznania grabarza
Umiera człowiek – bezdomny, bez rodziny, bez bliskich, znajomych. Kończy żywot na ławce w parku, w piwnicy, na osiedlowym trawniku. Obowiązkiem miasta jest zagwarantowanie każdemu godnego pochówku, więc Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej zleca pogrzeb jednej z firm pogrzebowych. Wybiera się najtańszą ofertę. W wodzisławskim MOPS–ie usłyszeliśmy, że z uwagi na koszty transportu korzysta się z usług firmy działającej w Wodzisławiu. Poprosiliśmy o sprawdzenie tego w dokumentach. Okazało się, że w latach 1999 – 2002 usługi na rzecz MOPS–u świadczyła firma spoza Wodzisławia. W tym czasie innym zakładom pogrzebów nie zlecano. W 1999 r. pochowano sześć osób - najczęściej bezdomnych - rok później dwie, w 2001 r. odbył się jeden pogrzeb, natomiast w 2002 cztery.
– W trzech przypadkach pogrzeb przebiegał bez udziału rodziny zmarłego czy bliskich – mówi Anna Łasocha, zastępca dyrektora wodzisławskiego MOPS–u. Wielokrotnie podczas pochówku nie było także księdza czy pracownika MOPS–u. Wszystko załatwili pracownicy zakładu pogrzebowego.
Trumna wielokrotnego użytku
Świadkiem jednego z pogrzebów był grabarz, który w tamtych latach pracował na cmentarzu komunalnym w Wodzisławiu. W rozmowie z nami szczegółowo opisuje zachowanie pracowników zakładu pogrzebowego. – Przyjechali z samego rana. Otworzyłem im bramę cmentarza i wjechali do środka. Było ich dwóch – relacjonuje mężczyzna. – Przywieźli ciało w trumnie. Otworzyli wieko i wyciągnęli zwłoki. Były w worku. Smyczyli kawałek i wrzucili do dziury. Trumna została na zewnątrz. Kiedy doszedłem do wykopu, zwłoki były już przysypane. Grób wyglądał jednaj inaczej niż pozostałe. Na gruncie nie było kopca ziemi, który widoczny jest przy każdym pogrzebie. Nie było, bo być nie mogło. Przecież na dole nie było trumny, więc ziemia osiadła – relacjonuje były pracownik cmentarza.
Pismo trafia do prokuratury
Te szokujące informacje mężczyzna przekazał dwóm właścicielom innych zakładów pogrzebowych. – Kiedy się o tym dowiedziałem, poszedłem tam i zrobiłem zdjęcia – mówi Bernard Szwachuła, prowadzący zakład w Radlinie. – Wtedy już wiedziałem dlaczego oni są poza konkurencją. Oferują pogrzeb za grosze więc nikt z nas nie był w stanie ich przebić. Gdybym robił pogrzeby ciągle tą samą trumną to ja byłbym najtańszy – dodaje Szwachuła. Mężczyzna twierdzi, że kilka lat temu na temat tajemniczych pochówków rozmawiał z prokuratorem. – Żadnej reakcji nie było, więc myślałem, że nie ma na to rady – twierdzi mężczyzna. Dlaczego nie złożył oficjalnego zawiadomienia o przestępstwie? – Nie wiedziałem, że jest taka procedura. Zrobiłem to teraz, gdy sprawą zajęła się gazeta – tłumaczy.
Nie słychać odgłosu deski
Nie czekając na pierwsze ustalenia organów ścigania postanowiliśmy wstępnie sprawdzić, czy we wskazanym przez świadków miejscu znajduje się trumna. Do zlokalizowania pochówku posłużyły nam zdjęcia sprzed sześciu lat, na których widnieje numer grobu i nie przysypany jeszcze wykop. Na początku stycznia 2002 r. pochowano tutaj Feliksa Garniewskiego – bezdomnego z Łazisk, rocznik 1933.
W zbadaniu sprawy pomogli nam pracownicy cmentarza. Wielokrotnie przy pomocy stalowego pręta badają oni na jakiej głębokości znajduje się trumna. Jest to niezbędne na przykład przy pochówku rodzinnym, gdy do wykopu wprowadza się kolejne ciało. – Musimy wiedzieć na jakiej głębokości znajduje się pierwsza trumna – tłumaczy jeden z pracowników cmentarza.
Najpierw sprawdziliśmy grób innego bezdomnego, znajdujący się kilka metrów dalej. Po kilku sekundach słychać było odgłos deski. – Trumna jest na pewno – mówi jeden z mężczyzn. – Po chwili sprawdzamy grób widniejący na zdjęciach. Zdaniem naszego informatora trumny tam być nie powinno. Sprawdzamy. Pręt zanurza się w ziemi do końca. Pracownicy cmentarza patrzą na siebie. Zdziwieni przełykają ślinę. – Na 95% tutaj trumny nie ma – mówi w końcu jeden z nich.
tekst i zdjęcia
Rafał Jabłoński