Ludzie nam ciągle pomagają
W dużej sali na pierwszym piętrze stoi 19 łóżek. O prywatności nie ma tutaj mowy. Na szczęście wszyscy przez wiele lat mieszkali razem, więc łatwo im się teraz dogadać.
– Jeszcze by tego brakowało, żeby w tym całym nieszczęściu się kłócić. Stało się. Cóż teraz da szukanie winnych? – mówi Jolanta Miłota, która podobnie jak jej sąsiedzi straciła w pożarze z 16 października cały dobytek.
Jedzenie na zeszyt
Rano rydułtowscy piekarze przywożą poszkodowanym świeże pieczywo. Dodatki do chleba pogorzelcy kupują sami.
– Panie ze sklepu dają nam to czego potrzebujemy. Spisują listę produktów. Rachunki pokrywa ośrodek pomocy społecznej. Na rarytasy sobie nie pozwalamy – opowiada Iwona Kałuża.
Obiady do środy 22 października przywozili strażnicy miejscy. Przygotowywały je panie kucharki z radoszowskiej podstawówki. Teraz lokatorzy remizy muszą zadbać o swoje utrzymanie samodzielnie.
Trudno zapomnieć
Po śniadaniu część osób znika z budynku, inni siedzą i rozpamiętują czwartkową tragedię.
– Już kładłam się spać, kiedy usłyszałam na korytarzu jakieś hałasy. Sąsiadka krzyczała, że się pali. Na piętrze już był ogień. Uciekłam z budynku tak jak stałam: w koszuli nocnej i kapciach – wspomina Urszula Witkowska.
Jej syn Mateusz akurat wracał do domu. Nagle zobaczył płomienie. Później, jak wspomina, wszystko działo się jak w filmie.
– Pobiegłem ile sił. Wiedziałem, że mama jest w środku. Martwiłem się czy jest cała i zdrowa. Zaczęliśmy gasić razem z bratem pożar, ale wiadrami niewiele mogliśmy zdziałać. Spadły na mnie płonące elementy stropu. Kawałek wpadł mi do oka. Na szczęście nic poważnego mi się nie stało – opowiada dwudziestolatek.
Psy spłonęły żywcem
Na najwyższej kondygnacji budynku znajdowało się mieszkanie Iwony Kałuży. Miała wiele szczęścia, że udało jej się uciec, bo to właśnie na poddaszu wybuchł pożar. Straciła wszystko. Nie udało jej się zabrać ze sobą swoich psów. Spłonęły żywcem w mieszkaniu. Najstarsza lokatorka bloku socjalnego przy ul. Barwnej, Józefina Burdzik, która ma ponad osiemdziesiąt lat, do dziś nie może uwierzyć w to co się stało.
Pogorzelcy nie ukrywają, że martwi ich przyszłość. Są wdzięczni za pomoc, której udzielili im po pożarze mieszkańcy miasta i władze Rydułtów.
– Dostaliśmy ubrania, jedzenie i dach nad głową, ale jak długo można mieszkać w takich warunkach? – pytają.
Lokali brakuje
Kornelia Newy, burmistrz miasta, w zasobach komunalnych wygospodarowała już pięć mieszkań. Osoby poszkodowane w pożarze powinny je dostać w ciągu najbliższych tygodni. Teraz potrzebne jest wyposażenie. Dlatego miasto ogłosiło zbiórkę mebli, sprzętu AGD, wyposażenia kuchni. – Wystarczy nas o tym telefonicznie poinformować pod numerem 32 453 74 05 – mówi Krzysztof Jędrośka, sekretarz UM.
Aby zapewnić lokum wszystkim, potrzebne są jeszcze cztery mieszkania.
– Szukamy lokali, rozmawiamy ze spółdzielnią. Postaramy się rozwiązać ten problem jak najprędzej – zapewnia Kornelia Newy.
– Byle nie było tak, że Boże Narodzenie też tutaj spędzimy – martwi się Mateusz Witkowski.
Powrotu do budynku przy ul. Barwnej już nie ma. Obiekt zostanie zburzony.
(j.sp)