Ciało kłusownika znaleziono w lesie
Zaginięcie mężczyzny zgłosił 22 listopada jego brat. Twierdził, że Józef G. wyszedł z domu cztery dni wcześniej na grzyby. Jego rower oparty o drzewo w pobliskim lesie znalazła wcześniej sąsiadka. W niedzielę 23 listopada teren wskazany przez rodzinę przeczesali policjanci z psem tropiącym i strażacy. Niestety mężczyzny nie odnaleziono.
– Warunki atmosferyczne, a przede wszystkim opady śniegu utrudniały podjęcie śladu przez psa – tłumaczy Magdalena Wija, rzecznik prasowy Komendy Powiatowej Policji w Wodzisławiu.
Sprzedawał dziczyznę w barze
Ciało mężczyzny znaleźli myśliwi. Na przysypane śniegiem, w zagajniku potocznie nazywanym przez mieszkańców Kozubiokiem natknęli się dopiero 25 listopada. Obok denata znajdowały się martwe zwierzęta. Około 20 metrów od zwłok na lince rozpostartej pomiędzy dwoma drzewami wisiała martwa młoda sarna. W odległości zaledwie trzech metrów od Józefa G. we wnykach uwięziony był dzik. Zwierzę jeszcze żyło. Ranne prawdopodobnie od kilku dni męczyło się w sidłach. Niestety nie było już szans na jego uratowanie. Dzika dobili myśliwi.
Od lat mieszkańcy przypuszczali, że Józef G. zajmował się kłusownictwem. Jak się okazało, mieli rację. Przy martwym mężczyźnie znaleziono m.in. elementy wnyków, nóż do odzierania zwierzyny ze skóry.
– Często przychodził do baru i oferował dziczyznę. Sprzedawał to za grosze. Byle wystarczyło na alkohol. Byli tacy, co kupowali. Ja nigdy nie skorzystałem z oferty, bo wiadomo, że takie mięso jest niebezpieczne – mówi jeden z mieszkańców.
Sprawdzą czy był pijany
Sekcja zwłok, którą zarządził prokurator nie wykazała działania osób trzecich. Na pewno śmierci nie spowodowały urazy, które mogłoby zadać zwierzę. Jako przyczynę zgonu wykluczono także czynniki chorobowe. Prawdopodobnie mężczyzna zmarł w wyniku wychłodzenia organizmu.
– Badana jest jeszcze krew na obecność alkoholu. Być może on spowodował, że mężczyzna zasłabł lub po prostu zasnął, a niska temperatura zrobiła swoje – tłumaczy Rafał Figura, prokurator z Prokuratury Rejonowej w Wodzisławiu.
Justyna Pasierb, fot. Janusz Ballarin