Nie zabieraj narządów do nieba
W rydułtowskim szpitalu nie ma co prawda koordynatora transplantacyjnego, ale i bez takiego stanowiska przygotowuje się tutaj i to już od 1995 roku dawców narządów. Zajmuje się tym Marek Rajczykowski, ordynator oddziału anestezji i intensywnej terapii razem ze swoim zespołem.
– Jesteśmy po kursach i szkoleniach. Obejmowały one nie tylko kwestie medyczne, ale również psychologiczne, bo rozmowa z najbliższymi zmarłego o ewentualnym pobraniu narządów jest bardzo trudna – mówi Marek Rajczykowski.
Decydują najbliżsi
W przypadku dawców rodzina nie jest po prostu przygotowana na taki szok, bo zostają nimi ludzie, którzy nagle w wyniku nieszczęśliwego wypadku trafiają na intensywną terapię. Nie ma długiego okresu choroby, podczas którego można się oswoić z myślą o odejściu najbliższej osoby. W prawie polskim jest co prawda zgoda domniemana na oddanie organów, ale w praktyce i tak zawsze konsultuje się to z rodziną.
– Teoretycznie jeśli więc nie zgłosiliśmy swojego sprzeciwu na pobranie narządów w centralnym rejestrze, to lekarze mogą pobrać narządy bez pytania kogokolwiek o zgodę. W praktyce wygląda to jednak inaczej. Zawsze głos decydujący mają jednak najbliżsi – dodaje ordynator.
Decyduje komisja
Stwierdzenie śmierci mózgu pacjenta jest bardzo wnikliwym procesem. Lekarz nie podejmuje żadnych decyzji sam. Konsultuje to jeszcze ze specjalną komisją. Jeśli jest choćby cień wątpliwości, nigdy nie podejmuje się decyzji o odłączeniu aparatury podtrzymującej życie. Nieodwracalna śmierć mózgu nie jest śpiączką, choć najbliżsi często mylą te dwa stany, bo chory wygląda zupełnie tak samo.
– To najczęściej utrudnia rodzinie decyzję o odłączeniu. Zwłaszcza, że dzięki aparaturze unosi się np. klatka piersiowa pacjenta sprawiając wrażenie, że pacjent oddycha. To tylko pozory. Kiedyś tak długo negocjowaliśmy z rodziną, że na pobranie narządów było już za późno – mówi Marek Rajczykowski.
Tutaj chodzi o czas
W przypadku ewentualnego pobrania narządów trzeba się spieszyć. Każdy dzień zwłoki prowadzi do ich niewydolności. O dawcy informowany jest od razu Poltransplant, który dysponuje bazą danych biorców.
– Pobranie odbywa się na sali operacyjnej. Potem helikopterem lub szybkim samochodem narządy trafiają do ludzi z całej Polski – mówi Marek Rajczykowski.
Biorca nigdy nie jest informowany komu zawdzięcza życie. Do kogo trafiły narządy nie wie także rodzina dawcy. Doktor Marek Rajczykowski przyjął jednak zasadę, że zawsze o udanych przeszczepach informuje najbliższych osoby, od której pobrano narządy.
– To bardzo wzruszające momenty, kiedy dzwonimy i mówimy, że dzięki przeszczepowi np. serca udało się uratować 16-latka, albo kolejne dwie osoby będą żyły, bo dostały nerki akurat od naszego dawcy. Dla rodzin to często także uspokojenie sumienia, że wyraziły zgodę na pobranie – opowiada ordynator.
Najważniejsze jest zaufanie do lekarzy
Czy utworzenie stanowiska koordynatora transplantacyjnego w szpitalu zgodnie z zaleceniem Ministerstwa Zdrowia poprawi sytuację w Polsce? Pewnie w niewielkim stopniu tak. Jednak jak podkreśla Marek Rajczykowski, ludzie muszą przede wszystkim zacząć znowu ufać lekarzom.
– Autorytet lekarza został mocno nadszarpnięty przez różne doniesienia medialne. To tylko komplikuje sprawę, bo ludzie, często nawet nie mając podstaw, w działaniu medyków wszędzie doszukują się jakichś niecnych działań – dodaje ordynator.
(j.sp)