Juniorzy Górnika bez medalu
Juniorzy Górnika Radlin zajęli ostatecznie 5. miejsce w rozgrywkach Mistrzostw Śląska
Od 5 do 8 lutego w hali ZSO w Rudniku rozegrany został finałowy turniej Mistrzostw Śląska Juniorów w siatkówce. W zawodach udział wzięła także drużyna Górnika Radlin prowadzona przez Marka Przybysza. Jeszcze turniej się nie rozpoczął, a już dla radlińskich siatkarzy się zakończył. Z gry odpadł bowiem najlepszy zawodnik Górnika, rozgrywający Mateusz Maciończyk, który na 3 dni przez rozgrywkami zachorował na ospę. – Chłopaki się całkowicie podłamali, kiedy dowiedzieli się, że Mateusz nie zagra – mówi Marek Przybysz. Radlinianie trafili do grupy 5, w której spotkali się z raciborskim KS AZS Rafako oraz KS Jastrzębie. Aby móc myśleć o rundzie finałowej, musieli te dwa spotkania wygrać. Tymczasem w pierwszym starciu z Jastrzębiem siatkarze z Radlina nie potrafili niestety wywalczyć nawet jednego seta i cały mecz zakończył się porażką 3:0. – Aby marzyć o awansie, musieliśmy w kolejnym spotkaniu, tym razem z Raciborzem nie oddać nawet jednej partii i tylko zwycięstwo 3:0 gwarantowałoby nam awans – tłumaczy trener „górników” Marek Przybysz. Mecz z Raciborzem zakończył się jednak kolejną porażką. W pierwszym secie mimo wyrównanej walki (18:18), drużyna Górnika przegrała ostatecznie 25:19. Pewny brak awansu do dalszego etapu rozgrywek podłamał naszych zawodników i kolejne dwa sety przebiegły pod dyktando raciborzan (25:18, 25:17). – W tym meczu za nic nie mogę pochwalić chłopców z mojej drużyny i ciężko mi znaleźć jakieś pozytywne elementy w ich grze. W pierwszym secie było trochę walki, ale na niewiele się ona zdała, a cały mecz zamiast wygrać trzema setami ,to przegraliśmy spotkanie do zera. Ogólnie w turnieju zabrakło nam wiary, zarówno w meczu z Raciborzem jak i Jastrzębiem. Nie wystąpił z nami niestety nasz czołowy rozgrywający i to osłabiło chłopaków. Gdy dowiedzieli się, że Mateusz Maciończyk nie zagra w turnieju stracili wiarę w zwycięstwo. Z tym graczem cały zespół prezentuje całkowicie inną siatkówkę i bardzo odczuliśmy jego brak – kończy Marek Przybysz.
(asr)