Franciszek miał fach w ręku
Obecnie przechodzimy do najlepiej mi znanej historii Franciszka Tatarczyka, jego żony i ich dzieci. Franciszek – przypomnijmy był najstarszym z pięciorga rodzeństwa. Jego rodzice: Aleksander i Joanna wiedzieli, że wykształcenie pozwoli dzieciom sięgnąć lepszego bytu niż ich. Żyli w małej wiosce, której krótko przed ich urodzeniem nie oszczędziła epidemia tyfusu (1848). Ojciec Franciszka pamiętał czasy sprzed bitwy pod Sadową. Wiele dobrego wniósł w życie Mszany od 1885 r. nowy pleban Wilhelm Tusker. Po czasach Kulturkampfu polskość i katolicyzm jeszcze bardziej związały się ze sobą.
Zdolny i pracowity
Los Franciszka był na owe czasy typowy dla młodych i ambitnych. Zarówno wykształconych (choćby tylko rzemieślniczo), jak i tych bez wykształcenia. Niezwykle ciekawą pozycję stanowi wydana niedawno książka Mirosława Piotrowskiego z KUL–u o reemigracji Polaków z Niemiec w latach 1918 – 1939. To tutaj m.in. trafiłem na Władysława Berkana (1859–1941), którego los podobny był do losu Franciszka Tatarczyka. Jak on wyjechał z małej mieściny, jak on był krawcem, jak on dorobił się sporego majątku, jak on był aktywnym działaczem polonijnym, jak on wreszcie powrócił do Polski. Niemcy z milionami złotej francuskiej kontrybucji i pruskim ekspansjonizmem potrzebowały surowców i produkcji. A do tego potrzebni byli ludzie. Rozkwitający kapitalizm potrzebował milionów rąk do pracy. Nie tyle Niemcy, co ich część – Prusacy mając doświadczenia z Wielkopolską mogli obawiać się Polaków nawet ze Śląska, a mimo to prawa ekonomii i niemiecki rozsądek związany z perfekcyjną organizacją zwyciężały najczęściej nad ślepym szowinizmem. Nowa gospodarka niosła wyraźną poprawę bytu dla wszystkich. Oczywiście proporcjonalnie największą dla najbogatszych sterników cesarskiej nawy. Zarówno wieś niemiecka jak i przemysł chłonęły napływających Polaków – proletariuszy jak i inteligencję, choć ta zawsze pozostawała pod lupą.
Prawie jak Rybnik
Franciszek osiadł w Bottrop w 1900 roku. Osiadł w niewielkiej miejscowości, która dopiero w 1919 r. otrzymała prawa miejskie. To właśnie tutaj skupiło się najwięcej przybyszy z raciborskiego i rybnickiego. Bottrop stając się miastem liczył 72 tys. mieszkańców! 100 tys. przekroczył w 1953 r. i znalazł się na 49. pozycji w RFN pod względem liczby mieszkańców. Widać wyraźnie, że Bottrop był miastem, a nie wsią i że Prusacy musieli mieć solidny powód, aby tak długo zwlekać z nadaniem tej miejscowości praw miejskich. Miasto leży w północnej części Zagłębia Ruhry, od północy do południa ciągnie się na odległość 17 km. Z zachodu na wschód 9 km. Bottrop jest miejscem, którego lwią część zajmują tereny zielone – parki, ogrody, leśne połacie. Posiada też aż 2003 ha akwenów. Z tych kilku ostatnich względów może być bliski Rybnikowi. 31 XII 2000 r. miasto liczyło 121 tys. ludzi, w tym 10 tys. mieszkańców o obywatelstwie innym niż niemieckie. Jeszcze w latach sześćdziesiątych ponad 50% mieszkańców zatrudnionych było w przemyśle węglowym. Obecnie sytuacja uległa diametralnej zmianie. Zdecydowana większość prowadzi przeróżnego typu „small and medium–sized business”. Wiele jednak do dziś pozostało w Bottrop z klimatu i charakteru „największej wioski Prus” i to jest urokiem miasta. Bottrop uwielbia festiwale uliczne, święta miejskie, targi. Szczególne ich nasilenie ma miejsce w maju i wrześniu.
Więcej Polaków niż Niemców
Powróćmy jednak do czasów, gdy przybył tu młody Franek z Mszany, być może przekonany akcją werbunkową jednego z agentów, o których m.in. pisze w swych rękopisach J. Knapczyk. Akcje takie były typowe po 1871. Przed I wojną Bottrop liczył ok. 60 tys., w tym ok. 25 tys. Polaków! Wiele więc było też polskich organizacji, z którymi ochoczo wiązał się później Franciszek, m.in. „Sokół”, Towarzystwo Polskich Kupców i Przemysłowców, Towarzystwo Czytelni Ludowych, chóry i organizacje religijne. Jak podaje J. Knapczyk, przed I wojną światową w Bottrop było 11 polskich bibliotek!
Bywały w westfalskim Bottrop czasy, że mieszkało w nim więcej Polaków niż Niemców. Franciszek – czeladnik krawiecki – uprawnienia zdobył w 1895 roku. Nabył praktyki i wkrótce mógł wydrukować własne wizytówki z tytułem mistrz przed nazwiskiem. O tym, że rzeczywiście był mistrzem w swym fachu, może świadczyć liczba jego klienteli. Ambitny, utalentowany – mimo konkurencji – wkrótce pokazał jak trzeba do pracowni krawiectwa męskiego przyciągać chcących emanować elegancją panów. U niego uczyli się późniejsi mistrzowie jak np. Franciszek Piontek. Szył także dla pań, ale jakby na marginesie.
Ożenił się z Niemką
W 1908 r. powstało Towarzystwo Zjednoczonych Krawców Polskich z Westfalii i Nadrenii. Z 300 krawców tego regionu do Towarzystwa należała mniej niż połowa. Bottrop natomiast plasował się na drugim miejscu z liczbą 8 krawców. Najlepiej było w Herne, gdzie na 16 rzemieślników tej profesji w Towarzystwie zrzeszonych było aż 12 mistrzów igły i nitki.
W 1901 r. Franciszek bierze ślub z młodziutką Niemką Franciszką Moritz. Jego małżonka urodziła się 17 kwietnia 1885 r. Panna młoda w posagu wniosła m.in. wspaniały zestaw srebrnych sztućców z monogramami na 24 osoby (z czego niestety niewiele się ostało). Choć przeciętna rodzina w Bottrop liczyła sześć osób, to Tatarczykowie zamierzyli podwoić tę liczbę. Franciszka pilnie uczęszczała na kursy języka polskiego prowadzone przez Polonię westfalską, o czym wspominała w swych CV.
W kolejnej części opiszemy życie codzienne Tatarczyków w Bottrop, życie rodzinne, zawodowe i społeczne. Opowiemy o budowie własnej kamienicy w centrum Bottrop.
Michał Palica