Wampir w Wodzisławiu
W ubiegłym tygodniu zakończyliśmy na rozmowie pułkownika Otto von Willebrandta z porucznikiem Wilhelmem Kutzcha.
– Mam dla was zadanie – powiedział pułkownik. – Dzisiaj rano ordynans znalazł martwego Oberstumfuhrera SS Hermanna Krammera. Ciało leżało w łóżku, w pokoju kamienicy przy Hindenburgstrasse (obecnie ul. Księżnej Konstancji).
– Przykro mi. Czy służba kwatermistrzowska ma zająć się pogrzebem? I stypą?
– Nie pieprzcie mi tutaj! – pułkownik walnął pięścią w biurko. – Pasujecie do kwatermistrzostwa jak bolszewik do pałacu. I wiem, że wcale nie jest wam przykro!
Porucznik poderwał się z krzesła
– Jestem aresztowany?
– Siadaj! – gdy jego rozkaz został wypełniony, Willebrandt zaczął czytać:
„Wilhelm Paul Kutzcha, urodzony 8 września 1916 roku w Biertultau. Syn Erwina, górnika kopalni Emma. Ukończył liceum w Rybniku. W październiku 1939 został funkcjonariuszem policji w Loslau. Pochwały za zakończone śledztwa w 1940 i 42. Zmobilizowany w 1944 w stopniu podporucznika, z powodu niesprawnej lewej ręki przydzielony do kwatermistrzostwa.”
– Mam świadomość tego, że czujesz się Polakiem. Na podaniu o pracę w policji wystarczyło zamiast Kucza wpisać Kutzcha. Nikt nie sprawdził co Wili robił w ciągu czterech lat od ukończenia liceum do objęcia posady. W końcu kto by pomyślał, że syn śląskiego górnika może studiować prawo na sławnym Uniwersytecie w Krakowie. – pułkownik uśmiechnął się. Wilhelm nie dość szybko zdołał ukryć zdziwienie malujące się na jego twarzy.
– Jesteś sprytny, nawet za sprytny. Abwehra zainteresowała się tobą po tym jak złapałeś tego gwałciciela w 1942. Widocznie wywiad liczył na pozyskanie zdolnego pracownika. Sprawdzili cię. Okazało się, że jesteś więcej niż niepewny, ale nie ruszali cię ze względu na twoje sukcesy. Ktoś uznał, że spokój tej okolicy jest więcej wart niż życie jednego Polaczka. A teraz proszę, załapałeś się nawet na stopień oficerski w Wehrmachcie.
– Nie chciałem narażać rodziców przed końcem wojny – końcówkę zdania Kucza wypowiedział z wyczuwalnym sarkazmem.
– Jeszcze się nie skończyła, a życie twoje i twoich bliskich zależy na razie ode mnie.
Mogę zagwarantować wam bezpieczeństwo. Wystarczy, że wyjaśnisz jak zginął Hermann Krammer. I tylko nie wyskakuj z jakimś durnym hasłem w stylu: „Nie dam się zastraszyć! Niech żyje Polska!”. Grałeś pięć lat, ciągnij to dalej. Zresztą myślę, że gdy poznasz szczegóły śledztwa, sam zechcesz odkryć co się stało.
– A co w nim takiego niezwykłego?
– Ktoś usiłuje nam wmówić, że Krammera dopadł wampir.
– Wampir? W Wodzisławiu?
– Nie zapominaj się! To ciągle jeszcze jest Loslau!
– Nadal nie rozumiem dlaczego wybrał pan właśnie mnie. Morderca esesmana to dla mnie bohater.
– Ten bydlak, którego złapałeś gwałcił też Niemki. Wierzę w twoje poczucie sprawiedliwości. Jeśli to jakiś szaleniec, może zaatakować kolejnych mieszkańców twojego miasta. A gdyby zrobił to ktoś z podziemia, nie robiłby całej tej szopki z dziurami w szyi.
– Ale czemu nie zajmie się tym SS, gestapo, żandarmeria?
– Tutejsze gestapo nawet nie zauważyło kim jesteś, a żandarmeria wyłapuje dezerterów. Początkowo myślałem, że faktycznie zajmie się tym ktoś z SS, ale po rozmowie telefonicznej z ich kwaterą w Breslau (obecny Wrocław) doszedłem do wniosku, że nie chcą wysyłać żadnej ze swoich szych w rejon bezpośrednio zagrożony przez Armię Czerwoną. Więc zostałeś mi ty. Porucznik Kellert przekaże ci akta sprawy. Możecie odejść leutnancie Kutzcha.
Ktoś chce zmylić trop?
„Akta sprawy” składały się z jednej notatki sporządzonej przez miejscową policję:
„Loslau, 23 stycznia 1945 roku, godzina 7.15. Przyjęto zgłoszenie o śmierci Oberstumfuhrera SS Hermanna Krammera. Zgłaszającym był SS Schutze Hans Schmidt, adiutant denata. Wysłany patrol zabezpieczył pokój przy Hindenburgstrasse 5, gdzie w łóżku znaleziono ciało. W budynku obecni byli: właściciel kamienicy Erwin Stompke i wezwany lekarz Martin Wolf. Zwraca uwagę obecność na szyi denata dwóch ran przypominających ugryzienie. Ciało zabrano do szpitala miejskiego w celu przeprowadzenia autopsji. Ze względu na rangę zmarłego i skąpość materiału dowodowego proszę o pomoc w śledztwie. Podpisano: policmajster Alojzy Szczyrba”.
Wilhelm przeczytał notatkę, zamknął teczkę i wyszedł ze szkoły na mroźne styczniowe powietrze. Była dopiero 9, więc zgłoszenie przyjęto niecałe dwie godziny temu. Willebrandt działał niezwykle energicznie, a przesłana przez niego pomoc minęła budynek sądu i kościół ewangelicki, przeszła przez rynek i skręciła w ulicę noszącą w ’45 imię prezydenta Hindenburga.
W sieni kamienicy Kutzcha zastał zapalającego fajkę Alojza Szczyrbę.
– Szczęść Boże panie policmajster!
– A, Wili! Szczęść Boże! Downoch Cię nie widzioł! No i jak Ci się robi pod skrzydłami wrony? Całe dzionki yno siedzisz w tej Zigaretenfabrik i nawet do starych kamratów nie zaglądniesz! A wiesz jaka się nam tera jatka trefiła? Esesman się przekręcił, w dodatku sam Oberstumfuhrer.
– Wiem, pułkownik kazał mi poprowadzić śledztwo.
– O widza co się na serio wkurzyli! Ale tukej to się Twoja dedukcja nie przydo. Coś mi się widzi, że trzyba bydzie wezwać farorza dobrodzieja z egzorcyzmami.
– Panie Szczyrba, policjant z trzydziestoletnim stażem i takie głupoty wygaduje! Ktoś w bardzo sprytny sposób wykończył Krammera i chce zmylić trop.
– Godej co chcesz, ale jo w ciągu całej służby takiej sprawy nie widzioł! Nieboszczyk blady z dziurami w szyi, w izbie porządek, żadnych śladów walki. I tylko okno uchylone…
– Więc zabił go ktoś kogo znał. W dodatku otwarte okno utrudni nam określenie czasu zgonu. Trup stygnął szybciej. No dobrze, chodźmy zobaczyć scenę zbrodni.
Po drewnianych schodach weszli na piętro. Kucza ostrożnie otworzył drzwi i spojrzał na pokój. Panował w nim żołnierski porządek. Kufry podróżne w równym rzędzie stały pod ścianą, buty przy łóżku. Na nocnym stoliku leżały złote papierośnica i zapalniczka. Harmonię psuły tylko pomięta pościel i otwarte okno, w którym powiewała firanka. Wilhelm podszedł do łóżka i przyjrzał się bieliźnie. Na poduszce znalazł kilka plamek zaschniętej krwi. Były one we wgłębieniu pozostawionym przez ciało, zbyt wysoko jak na krople ściekające z szyi. Albo Krammer przed śmiercią otrzymał cios w potylicę, albo ktoś ruszał głową nieboszczyka. Włożył rękę pod poduszkę i wyciągnął pistolet. Sprawdził magazynek, pełny. Więc esesman został zaskoczony i nie bronił się. Podniósł papierośnicę i zapalniczkę. Ciężkie, z prawdziwego złota. Można wykluczyć motyw rabunkowy, chyba, że morderca zabrał coś znacznie cenniejszego. Kucza otworzył szafę. Wisiał w niej mundur i czarny, skórzany płaszcz. Na półce leżała czapka z trupią czaszką, a obok niej kabura pistoletu. Następnie otworzył dwa kufry z rzeczami zabitego. Zawartość była nieco przemieszana, ale może to sam Krammer coś z nich wyciągnął. Jeśli zrobił to oprawca, dobrze wiedział czego szukać. W końcu detektyw podszedł do okna. Na parapecie nie było śladów, na szybie nie odcisnęła się żadna dłoń, żabki trzymające firanę nie były wyrwane. Hipoteza, że ktoś wszedł przez okno była mocno naciągana.
– Panie policmajstrze, gdzie są świadkowie? Stompke, Schmidt i Wolf?
– Właściciel czeka w swoim mieszkaniu piętro niżej, żołnierz składa zeznania na posterunku, a doktor w szpitalu przeprowadza sekcję. Chcesz ich przesłuchać?
– Oczywiście! Możemy zacząć od kamienicznika.
Leżał w łóżku, cały blady
– Pan Erwin Stomkpe? Nazywam się Wilhelm Kutzcha, prowadzę śledztwo w sprawie morderstwa Oberstumfuhrera Hermanna Krammera. Może pan opisać wydarzenia dzisiejszego poranka?
– Pan poruczniku będzie prowadził śledztwo? Myślałem, że SS przyśle swoich ludzi. – Stompke z trudem ukrywał zdziwienie.
– Widocznie SS ma ważniejsze sprawy na głowie. To dla pana jakiś problem? – śledczy uważnie przyglądał się właścicielowi kamienicy. Jego nalanej twarzy i świńskich oczkach. Wydawało mu się, że dojrzał w jego oczach ślad strachu.
– Nie, oczywiście, że nie! W końcu jest pan oficerem Rzeszy! – w głosie Stompkego dało się wyczuć rosnącą pewność siebie. – Wstałem około wpół do siódmej. Zrobiłem toaletę i przygotowywałem sobie śniadanie gdy usłyszałem jakieś poruszenie na górze. Po chwili zbiegł ten młody żołnierz, ordynans, i powiedział, że coś się stało jego dowódcy. Wysłałem chłopaka na posyłki po doktora i poszedłem do pokoju Oberstumfuhrera. Leżał w łóżku, cały blady, z tymi okropnymi ranami na szyi. Nie oddychał. Przybyły doktor Wolf mógł tylko stwierdzić zgon. Powiedziałem Schmidtowi gdzie jest policja i wysłałem go, żeby złożył doniesienie. Doktor poszedł załatwić transport ciała, a ja pilnowałem, żeby nikt nie wszedł do pokoju.
– Czy ktoś odwiedzał denata? Zauważył pan coś dziwnego? Może coś pan słyszał w nocy?
– Nie, nic się nie działo. Ale mam mocny sen, mogłem nie słyszeć…
– O której Krammer przybył na kwaterę?
– Przed 20. Powiedział, że wraca ze spotkania w sztabie, i że jest strasznie zmęczony. Poszedł na piętro, zamknął się w pokoju i do rana nic się nie wydarzyło.
– Schmidt też nocował u pana?
– Tak, w pokoju naprzeciwko pana Oberstumfuhrera. Wrócił przed samą godziną policyjną. Wyglądało na to, że spędził bardzo rozrywkowy wieczór.
– A jak to właściwie się stało, że gościł pan dwóch esesmanów z załogi Auschwitz?
– Sam nie wiem, pewnie to dzięki mojej działalności w NSDAP. – Stomkpe dobitnie okazywał swoją dumę. – Kilka dni przed ich przybyciem dostałem oficjalne pismo.
– Ma pan je jeszcze?
– Niestety, gdy wczoraj się zakwaterowali uznałem, że nie jest mi już potrzebne. W dzisiejszych czasach trudno o papier na rozpałkę…
– Cóż, dziękuję. Na razie to mi wystarczy.
Ciąg dalszy za tydzień