Hodowcy liczą straty
Podczas kiedy cały kraj śledzi każdy ruch tajemniczego drapieżnika, który przemierzał najpierw Opolszczyznę, a teraz dotarł na Śląsk, właściciele innych gospodarstw mają nie mniejszy problem ze „zwykłymi” lisami. W środę, 25 marca, Karol Kwiatoń z Wodzisławia, zobaczył w swojej zagrodzie prawdziwy pogrom. Wszędzie leżały martwe kury. – Jakiś drapieżnik, chyba lis, zagryzł mi jedenaście kur – zaalarmował nas wodzisławianin z ulicy Skrzyszowskiej. Mieszka w bliskim sąsiedztwie lasu i już nieraz dzikie zwierzęta wyrządzały mu szkody w zagrodzie. Wkoło rozciągają się nieużytki i lisy mają tutaj raj. Nikt im nie przeszkadza, swobodnie się rozmnażają. – Jeszcze zimą były tutaj zające, kuropatwy i bażanty, a teraz nie ma nic. Zimą widziałem też zjedzoną sarnę. Widać, że lisy poczynają sobie coraz śmielej – dodaje nasz rozmówca.
To prawdziwa plaga
Kto odpowiada za szkody wyrządzone przez dzikie zwierzęta? Karol Kwiatoń już nieraz zwracał się z takim pytaniem do Urzędu Miasta w Wodzisławiu. Usłyszał, że gospodarz musi sam zabezpieczyć swoje gospodarstwo tak, żeby lis nie wszedł. – Nasadziłem drzew, żeby kury miały się gdzie schować, bo jastrząb je atakował. Co z tego, skoro na lisy nie ma sposobu. Przejdą przez ogrodzenie, zrobiły nawet dziurę w siatce. To prawdziwa plaga –rozkłada ręce wodzisławianin.
Dzwonią codziennie
Takiego samego zdania są myśliwi. – Mam codziennie telefony od rolników, którym lis wyrządził szkody. Jesteśmy bezsilni – powiedział nam Adam Pełeszuk, łowczy z Koła Łowieckiego „Róg”. Sezon na lisa trwa od początku lipca do końca marca. Czas ochronny dla tego drapieżnika to okres od 1 kwietnia do 1 lipca. – Mamy dwa obwody i na każdy przypada 35–37 sztuk do odstrzelenia. Tymczasem upolowanie lisa to wcale nie taka prosta sprawa. Czasem trzeba na niego ze dwa tygodnie czekać – dodaje Adam Pełeszuk.
Lisy to spryciarze
Łowczy cierpliwie wyczekują na polach, zasadzają się na ambonach. Co z tego. Lisy to wielcy spryciarze. Trudno je ustrzelić, na dodatek ich populacja rośnie. – A wszystko dlatego, że nie mają naturalnych wrogów – stwierdza łowczy koła „Róg”. – Są szczepione przeciwko wściekliźnie, na nic nie chorują, stąd są silne. Jeśli mają co jeść, to w jednym miocie mają cztery młode, jeśli zaś brakuje im pożywienia, mają po dwa młode. Same sobie to regulują – dodaje Adam Pełeszuk. Koła łowieckie płacą tylko za szkody w uprawach wyrządzone przez daniele, sarny, jelenie i dziki. Lisy bezkarnie plądrują kurniki powodując spore straty.
Kto zjadł dzika?
Szczątki sporej wielkości dzika ujawniono w Krowiarkach koło Raciborza. Resztki zwierzyny znaleziono przed południem 26 marca. Niezidentyfikowane zwierzę wygryzło wnętrzności ofierze, zostawiając tylko szkielet i skórę. Weterynarz miał problemy z określeniem stężenia pośmiertnego z powodu wyrwania wszystkich mięśni. Jedno jest pewne – szczątki są świeże. – Nie widać śladów rozkładu. Najprawdopodobniej nie jest to również robota kłusowników. Cięcia nożem byłyby równe. Tu wnętrzności zostały po prostu wyrwane – tłumaczyła podczas oględzin Agata Ballarin z Powiatowego Inspektoratu Weterynarii w Raciborzu. Co dopadło dziką ciężko ustalić. – Nie można wykluczyć, że zwierzę jest ofiarą potrącenia przez samochód. Leśne drapieżniki mogły dokończyć dzieła. O tej porze roku mogłyby to być np. lisy lub borsuki, które powoli budzą się z zimowego snu. (acz)
Iza Salamon