Gołębie zaginęły w burzy
Pechowy lot śląskich gołębi pocztowych z niemieckiego Scheningen, w którym zaginąć mogło nawet 30 tys. gołębi dotknął również hodowców z naszego powiatu. Wielu z nich utraciło najlepsze okazy. Mają żal do działaczy okręgów za to, że ci zawodów nie odwołali.
Hodowla gołębi pocztowych nie jest zwykłym hobby, zabijającym nadmiar wolnego czasu. To sposób na życie, pochłaniający jego sporą część. W środowisku hodowców żartuje się, że gołębnik jest drugim, a może i pierwszym domem hodowcy. Nic więc dziwnego, że na swoich skrzydlatych podopiecznych hodowcy chuchają i dmuchają. Dlatego zawody, po których do gołębników nie wróciło tak wiele gołębi mocno wstrząsnęły środowiskiem hodowców. – Do lotu wypuściłem dwanaście gołębi. Do dziś (rozmawialiśmy w środę 1 lipca) wróciły tylko cztery z nich. Wszystkie wyczerpane, ważą może po 10 deko. Z dorodnych gołębi zostały tylko pióra i kości – mówi ze smutkiem w głosie Alojzy Wojaczek, hodowca gołębi ze Skrzyszowa. – Niepotrzebnie zezwolono na te loty – dodaje.
Nie mogły ominąć burzy
Loty z Scheningen były zawodami o mistrzostwo regionu, w którego skład wchodzi okręg Katowice Polskiego Związku Hodowców Gołębi Pocztowych i mniejszy okręg Śląsk Południe, zrzeszający m.in. hodowców z naszego powiatu. Te dwie organizacje były organizatorami zawodów. Gołębie miały do przebycia około 580 km. W normalnych warunkach ten dystans gołąb jest w stanie przebyć w czasie 5–6 godzin. Jednak na zamknięcie lotów z Scheningen, które odbyły się w sobotę 27 czerwca, czekano kilka dni. Bo pojedyncze niedobitki wracały jeszcze w poniedziałek i wtorek. – Normalnie gołąb do deszczu nie wleci. Będzie próbował ominąć niesprzyjającą aurę. Jednak w przypadku kiedy deszczu ominąć się nie da, a gołąb czuje, że jest już blisko domu to siłą próbuje się przedrzeć przez burzę. I wtedy albo daje rady, albo ginie – wyjaśnia Tomasz Witek, hodowca gołębi ze Skrzyszowa. Tak było w przypadku sobotnich zawodów. Fronty deszczowe były tak rozległe, że gołębie nie miały szans ich ominięcia. Po drodze padały więc z wycieńczenia.
Loty z Scheningen były zawodami o mistrzostwo regionu, w którego skład wchodzi okręg Katowice Polskiego Związku Hodowców Gołębi Pocztowych i mniejszy okręg Śląsk Południe, zrzeszający m.in. hodowców z naszego powiatu. Te dwie organizacje były organizatorami zawodów. Gołębie miały do przebycia około 580 km. W normalnych warunkach ten dystans gołąb jest w stanie przebyć w czasie 5–6 godzin. Jednak na zamknięcie lotów z Scheningen, które odbyły się w sobotę 27 czerwca, czekano kilka dni. Bo pojedyncze niedobitki wracały jeszcze w poniedziałek i wtorek. – Normalnie gołąb do deszczu nie wleci. Będzie próbował ominąć niesprzyjającą aurę. Jednak w przypadku kiedy deszczu ominąć się nie da, a gołąb czuje, że jest już blisko domu to siłą próbuje się przedrzeć przez burzę. I wtedy albo daje rady, albo ginie – wyjaśnia Tomasz Witek, hodowca gołębi ze Skrzyszowa. Tak było w przypadku sobotnich zawodów. Fronty deszczowe były tak rozległe, że gołębie nie miały szans ich ominięcia. Po drodze padały więc z wycieńczenia.
Tak już było i jeszcze będzie
Nie wszyscy krytykują decyzję o wypuszczeniu gołębi do lotu. – Hodowcy przecież dobrze wiedzieli jaka u nas jest pogoda. Mimo że lało od wielu dni, to zdecydowali się wystawić do lotu swoje ptaki. A teraz winią działaczy za to, że puścili gołębie do lotu – twierdzi Wiesław Tront, hodowca z Łazisk i jednocześnie szef okręgu Śląsk Południe PZHGP. – Lotów takich jak ten hodowcy kilka już przeżyli i jeszcze kilka będą mieć przed sobą. W 1999 roku mieliśmy lot ze Słupska, po którym wróciło raptem 13 procent gołębi. Kilka lat wcześniej z Pucka powróciło 15 procent gołębi. Teraz wróciło od 30 do 35 procent gołębi, więc nie jest to wcale najgorszy wynik – opowiada Tront, który sam w locie z Scheningen utracił 5 z 15 puszczonych do lotu gołębi. Zaznacza, że o starcie nie decydowali działacze z okręgu Śląsk Południe, tylko z większego okręgu Katowice.
Nie wszyscy krytykują decyzję o wypuszczeniu gołębi do lotu. – Hodowcy przecież dobrze wiedzieli jaka u nas jest pogoda. Mimo że lało od wielu dni, to zdecydowali się wystawić do lotu swoje ptaki. A teraz winią działaczy za to, że puścili gołębie do lotu – twierdzi Wiesław Tront, hodowca z Łazisk i jednocześnie szef okręgu Śląsk Południe PZHGP. – Lotów takich jak ten hodowcy kilka już przeżyli i jeszcze kilka będą mieć przed sobą. W 1999 roku mieliśmy lot ze Słupska, po którym wróciło raptem 13 procent gołębi. Kilka lat wcześniej z Pucka powróciło 15 procent gołębi. Teraz wróciło od 30 do 35 procent gołębi, więc nie jest to wcale najgorszy wynik – opowiada Tront, który sam w locie z Scheningen utracił 5 z 15 puszczonych do lotu gołębi. Zaznacza, że o starcie nie decydowali działacze z okręgu Śląsk Południe, tylko z większego okręgu Katowice.
Zawiedzione zaufanie
Szef okręgu Śląsk Południe uważa, że w lotach nie da się wszystkiego przewidzieć. I podaje przykład zawodów sprzed trzech tygodni, kiedy z tego samego Scheningen gołębie przyleciały w 5 godzin. – Wtedy na pogodę nikt nie narzekał, chociaż niewiele różniła się od tej z soboty. Takie jest niestety ryzyko lotów. Gdybyśmy się mieli sugerować pogodą to z 14 lotów organizowanych w sezonie, musielibyśmy wykreślić z terminarza 5–6 – mówi Wiesław Tront. Część hodowców jest innego zdania. – Zaufaliśmy organizatorom, mając nadzieję, że podejmą odpowiedzialną decyzję. Ci jednak zasugerowali się tym, że na starcie lotów było pogodnie, zapominając chyba o reszcie trasy – mówi jeden z hodowców, z którym rozmawialiśmy. – Teraz we własnym gronie będziemy debatować, nad tym czy wystawiać jeszcze w tym roku jakieś gołębie do lotów – dodaje.
Artur Marcisz