Lubię ludzi, a kocham zwierzęta
Z wielkim mozołem pcha zdezelowany rower z przyczepką. W niej dorobek całego życia, pięć psów, a na kierownicy jednośladu kot „Lisek”. Idę przed siebie. – Wyruszyłem z Malborka 5 marca… - mówi 64-letni Mieczysław Pawlak, napotkany przez nas w Mszanie w drodze do Wodzisławia.
Jadę samochodem z Wodzisławia w kierunku Jastrzębia. Przede mną ogromny korek zafundowany nam przez Zarząd Dróg Wojewódzkich, który zainstalował sygnalizację świetlną na skrzyżowaniu ul. Wodzisławskiej z Moszczeńską w Mszanie. Na przeciwnym pasie ruchu samochody wdrapują się na niewielkie wzniesienie. Jeden po drugim wyprzedzają starszego mężczyznę. Ten z mozołem pcha zdezelowany rower i lichą – załadowaną ponad miarę i ludzką wyobraźnię - przyczepkę. Zjeżdżam w bok, zatrzymuję auto i podbiegam do zagadkowego turysty. - Jestem magistrem. Nazywam się Mieczysław Pawlak. Ukończyłem Uniwersytet Przyrodniczy we Wrocławiu. Od 15 lat nie piję, a od 20 jestem wdowcem - mówi mężczyzna na powitanie.
Z przyrodą od młodości
W krótkiej rozmowie mężczyzna mówi o swoich dzieciach. Ma syna i córkę, którzy dzisiaj mieszkają poza granicami kraju. Pan Mietek najczęściej przebywa w Złotoryi i Szklarskiej Porębie. Tam ma niewielki domek pod lasem. Przez wiele lat prowadził szkółkę leśną i pracował przy wyrębie lasu. – Po studiach byłem na stażu u Hanny i Antoniego Gucwińskich prowadzących przez wiele lat ogród zoologiczny we Wrocławiu – chwali się mężczyzna. Dzisiaj utrzymuje się z emerytury. – Mam kartę bankomatową i wybieram pieniądze gdzie chcę i kiedy chcę – mówi Mieczysław Pawlak.
Nietypowy wędrowiec ostatnią zimę spędził u rodziny w Malborku. Stąd 5 marca wyruszył do swojej leśniczówki w Szklarskiej Porębie. – Tak sobie wędruję, niekoniecznie trzymając się mapy. Dzisiaj idę z Jastrzębia Zdroju. Tam na stacji benzynowej się wykąpałem i dalej w drogę do Wodzisławia, a potem do Raciborza i Kędzierzyna Koźla, potem Nysa, Paczków, no i krok po kroku do domu – mówi Mieczysław Pawlak.
Krzesełko i choinka na święta
Już na pierwszy rzut oka widać, że ta podróż to dla niego męczarnia. Choć się do tego nie przyznaje, ciągnięcie przepełnionego wózka to wyzwanie katorżnicze. Ciągnie za sobą pięć psów, namiot, materace, garnki i inne naczynia kuchenne, niewielkie krzesełko i szafkę, a nawet choinkę na święta. Jest także kosz na śmieci. Z tyłu powiewa flaga biało-czerwona. Na przyczepce widnieją także białe tabliczki z prośbą o pieniądze na karmę dla zwierząt. Są nie tylko psy. W klatce zawieszonej na kierownicy jednośladu siedzi kot „Lisek”. – Zarówno on jak i moje psy dodają mi otuchy – mówi mężczyzna. Ciągle jednak nie odpowiada na pytanie, dlaczego podróżuje w ten sposób? Nie podaje motywów, dla których w chłodzie i deszczu pcha ten majdan. – Lubię ludzi, a kocham zwierzęta – powtarza nietypowy turysta.
Rafał Jabłoński