Życie nauczyło mnie by być dzielną
Na początku nikt nie zwrócił uwagi na zaczerwienienie. Dopiero później, gdy noga zaczęła puchnąć a plama stopniowo powiększać się, zasięgnięto opinii lekarza.
– Przy wnukach czuję się młodsza. Dodają mi sił. Kiedy są obok, zwyczajnie nie mam czasu na to, by myśleć, że coś jest nie tak. Ból niepostrzeżenie odchodzi na drugi plan – mówi Teresa Placek, wskazując palcem na kolejną rodzinną fotografię. Dorota, Arek oraz Sławek i Ewa, którzy założyli już swoje rodziny, na nich zawsze mogę polegać – dodaje.Szczęśliwi. Tak wyglądają w kadrze. Uśmiechnięci, beztroscy. Fotograf zadbał o to, by zdjęcie uchwyciło to, co ulotne. To, w co czasem trudno uwierzyć, gdy nagły ból przeszywa ciało na wskroś.
– Może tak właśnie musi być. Może człowiek powinien wycierpieć swoje, by móc docenić każdą kolejną chwilę – mówi wzruszona matka. – Oswoiłam się z cierpieniem. Przyzwyczaiłam do myśli, że stało się ono częścią naszego życia. Inaczej chyba bym zwariowała – tłumaczy, czule patrząc w stronę czternastoletniego syna, Arka.
Rozpoczęła walkę o wszystko
Nikt nie przypuszczał, że dyskretna, na pierwszy rzut oka niepozorna plamka na palcu u nogi zdeterminuje całe dalsze życie. Stało się jednak inaczej. Naczyniak jamisty. Te słowa brzmiały jak wyrok. Ścięły z nóg. Zrujnowały plany, marzenia. Każdy kolejny dzień miał odtąd jasno sprecyzowany cel. Stał się wyzwaniem. Był walką o wszystko. O życie.
Ból towarzyszy Arkowi od urodzenia. Choruje na naczyniaka jamistego lewej nogi. Na początku nikt nie zwrócił uwagi na zaczerwienienie. Dopiero później, gdy noga zaczęła puchnąć a plama stopniowo powiększać się, zasięgnięto opinii lekarza. Diagnoza była jednoznaczna. Nowotwór. Siedem operacji nie przyniosło żadnego efektu. Co więcej, stan Arka z czasem pogarszał się. Choroba postępuje, niszcząc nie tylko nogę. Zaczyna zagrażać także kręgosłupowi.
Potwornym ciosem dla najbliższych okazała się opinia Narodowego Funduszu Zdrowia, który wydał zaświadczenie o braku możliwości leczenia Arka w Polsce. – Nigdy nie czułam się tak bezsilna, jak wtedy. Dniami i nocami siedziałam przy szpitalnym łóżku, patrzyłam na moje dziecko i wiedziałam, że nie udźwignę tego ciężaru. Czułam, że to ponad moje siły. Nie potrafiłam bezboleśnie przekazać mu okrutnej wiadomości. Tak niesprawiedliwej – wspomina wyraźnie wzruszona matka. – Nie potrafiłabym żyć ze świadomością, że to ja, podpisując zgodę na zabieg, okaleczyłabym syna na resztę życia.
Inna perspektywa
Arkowi faktycznie groziła amputacja nogi. Na szczęście do niej nie doszło. Okazało się, że tak drastyczne wyjście nie jest jedynym. Możliwość leczenia pojawiła się i to niemal na wyciągnięcie ręki, choć za bardzo duże pieniądze. Naczyniak tego typu leczony jest w hamburskiej klinice u prof. Loose. Po pierwszych konsultacjach podjęto decyzję o operacjach. Dwie już za Arkiem. Na kolejne potrzeba 10 tys. euro. To poważna suma, której bez wsparcia i szeregu akcji podejmowanych na rzecz chorego chłopca nie udałoby się zgromadzić. Tym bardziej, że wychowaniem dzieci Teresa Placek zajmuje się sama. Jej mąż nie żyje. Utrzymują się z renty i zasiłku pielęgnacyjnego.
– Czasem mam poczucie, że moje życie od początku było niewłaściwe, trudne. Zbyt często wystawiało mnie na próbę. Czułam się tak, jakbym łapała oddech resztkami sił – dodaje matka.
Choroba nie ominęła także jej
Wieczory. To jeden z najtrudniejszych momentów. Wraz ze zmierzchem przychodzą ołowiane myśli. Zajmuje miejsce w wygodnym fotelu, powoli gasi światła. Stopniowo. Pokój wypełnia półmrok. W domowych ciemnościach paradoksalnie – widzi i czuje się więcej. Uwaga skupia się na problemie, na tym, co istotne. Strach miesza się z niepewnością o jutro. Lęk paraliżuje – przecież w pewnym momencie może zabraknąć motywacji, by po raz kolejny podnieść rzuconą przez los rękawicę. Wtedy kurczowo trzyma się wspomnień. Widok uśmiechniętej twarzy dziecka, to chwila z której czerpie nieposkromione pokłady energii. Mimo bolesnych doświadczeń, jest silną kobietą. Nie załamuje rąk, choć los nie oszczędził i jej samej.
Gdy Arek miał niespełna trzy lata lekarze wykryli u niej guza przysadki mózgowej. Do operacji doszło praktycznie w ostatniej chwili, gdy Teresa Placek była już w krytycznym stanie. Głowa pękała z bólu, niejednokrotnie mdlała, ale zawsze dobro dziecka stawiała nad swoje zdrowie.
– Głowa to nie żarty. Czułam, że z moim zdrowiem dzieje się coś niedobrego. Jednak obawa o to, że zabieg mógłby się nie udać, że mogłabym się nie obudzić i pozostawić chorego syna samemu sobie, bez opieki, skutecznie odciągał mnie od podjęcia takiej decyzji – wyjaśnia zatroskana matka.
– Jechałam do szpitala z myślą o najgorszym. Teraz jednak częściej szukam pozytywów – mówi.
Sens cierpienia
Radość czerpią z drobnostek. Arek jest kibicem piłki nożnej i miłośnikiem komputerów. Wspólne żarty, zwariowane pomysły i pasje pozwalają skierować myśli w zupełnie inną stronę. To, że tworzą kochającą i wspierającą się rodzinę, jest jak najlepsze lekarstwo. W sobie znajdują siłę, by stawiać czoło niełatwej codzienność. – Mówienie o cierpieniu przychodzi mi z trudem. Dobrze wiem, co przeżyłam. Wiem ile to kosztuje. Mam też świadomość, że prawdziwa walka dopiero przede mną. Nie mogę się załamywać – mówi matka. – Życie nauczyło mnie, żeby być dzielną.
Teresa Placek wierzy, że wszystko ułoży się pomyślnie. Wie, że kiedyś los się odmieni. Wie też, że inni mają gorszą sytuację, a mimo to odnajdują sens w tym wszystkim, co ich spotyka. Z tą nadzieją przygotowuje się do kolejnych świąt wielkanocnych w gronie najbliższych. W towarzystwie czwórki wnucząt, które z pewnością nie pozwolą na chwilę smutku przy świątecznym stole. Razem dostrzegają szczęście, patrząc w zupełnie inną stronę niż my.
Magdalena Szymańska