Psy zagryzły kilkadziesiąt królików
O bezpańskich czworonogach w gminie mówiono już od dawna. Skarżyli się mieszkańcy ul. Szymanowskiego, Krakusa, Strażackiej. Wolno biegające psy od grudnia zaczęły budzić coraz większy niepokój. Do nieszczęścia doszło pod koniec lutego. – Pies często pojawia się za ogrodzeniem. Bez kontroli, nadzoru, także bez kagańca – mówi Mirela Rosa, która wraz z mężem dotkliwe przekonała się, jak niebezpieczny może być bernardyn. – Biega w dzień, w nocy, co może świadczyć o tym, że nie ma właściwej opieki. Zresztą wygląda na zaniedbanego – dodaje.
Straty są znaczne
W nocy z 25 na 26 lutego bernardyn wdarł się do pomieszczenia gospodarczego Rosów i zagryzł około 30 sztuk królików. – Hodujemy króliki już dziesięć lat i taka sytuacja zdarzyła się po raz pierwszy. Byliśmy w szoku. Pies przedarł się do środka, wyszarpał drzwi z klatek – opowiada Andrzej Rosa. – To nie jest odosobniony przypadek – zaznacza.
Podobne zdarzenia, które miały miejsce mniej więcej w tym samym czasie, dotknęły innych gospodarzy. Choć straty nie były już tak znaczne jak w pierwszym przypadku.
– To działo się w nocy. Niczego nie słyszeliśmy. Rano, jak przyszłam nakarmić króliki i zobaczyłam rozwalone klatki, to pomyślałam, że ktoś je ukradł – mówi wzburzona Henryka Styrnol. – Dopiero później zobaczyłam porozrzucane martwe zwierzęta. Było ich siedem. Pies odwiedził także sąsiadów – dodaje. Poszkodowany Leon Zamarski stracił 4 króliki, z kolei Wojciech Pająk 6.
Lekceważenie sprawy?
– Sprawę zgłosiłam do urzędu gminy, tam kazano mi zadzwonić do schroniska, zajmującego się wyłapywaniem bezdomnych psów – dodaje. Zadanie to co prawda prowadzi Gminny Zakład Gospodarki Komunalnej, ale umowę zawarł z Rolniczą Spółdzielnią Produkcyjną z Rybnika, prowadzącą schronisko dla zwierząt. W każdy wtorek miesiąca odbywa się planowana interwencja, która rzadko przynosi efekty. Za każdy miesiąc GZGK wpłaca do schroniska 1230 zł ryczałtu. To stała opłata. Z pracy RSP mieszkańcy zadowoleni jednak nie są. – Kiedy zwróciłam się o pomoc powiedziano mi, że mamy psa złapać, zamknąć i wtedy firma przyjedzie z interwencją. To jakiś absurd – mówi Henryka Styrnol. Damian Chrószcz, radny, który zaangażował się w sprawę dodaje, że jeśli firma sobie nie radzi z zadaniem, a bierze za nie wynagrodzenie, to może pora ją zmienić. – Lepiej przeciwdziałać tragedii, niż płakać po – podkreśla stanowczo.
Policja ma zadziałać
Państwo Rosowie o zdarzeniu poinformowali powiatowego inspektora weterynarii i policję. – Nie chodzi nam o odszkodowanie, ale o bezpieczeństwo. Dzieci boją się wychodzić z domu i trudno im się dziwić – mówi Mirela Rosa, matka dziesięcioletniego Szymona i siedmioletniej Wiktorii, którym do dziś trudno pogodzić się ze stratą królików miniaturek. – Pies ma właściciela i trzeba w tej sprawie działać – dodaje.
(mag)