260 km na godzinę, czyli motocykliści w akcji
WODZISŁAW – Czwórka pasjonatów założyła Wodzisławski Klub Motorowy
Co wspólnego mają ze sobą kierownik salonu telefonii komórkowej, menadżer, właściciel sklepu spożywczego i przedstawiciel firmy budowlanej? Dla Sebastiana Klimy, Wiktora Tsiolisa, Michała Jędrysika i Łukasza Radeckiego to oczywiste – miłość do motorów. Z pewnością to ona zainspirowała ich do stworzenia Wodzisławskiego Klubu Motorowego.
Z roweru na motocykl
Działają od maja, ale motocyklami pasjonują się od lat. Z całej czwórki najdłużej zajmuje się nimi Sebastian Klima. – Zacząłem jeździć, jak tylko odkręcili mi boczne kółka roweru – śmieje się. A już tak na poważnie, mówi, że na motorach jeździ od 7 lat. To on organizował słynne wyścigi motorowe przy wałach przeciwpowodziowych w Bukowie. Tam poznał pozostałych chłopaków. Zaczęli wspólnie jeździć na motorach, nie tyle w Polsce, której stan dróg wszyscy świetnie znamy, ale przede wszystkim w Czechach.
Jak przystało na prawdziwego pasjonata, Sebastian nie tylko świetnie prowadzi swoją yamahę, ale potrafi też wszystko w niej naprawić. Gdy trzeba reperuje też motory kolegów. Kiedyś rozebrał silnik motoru co do jednej śrubki i bez problemu poskładał go na nowo.
Wiktor Tsiolis na motorze jeździ trzeci sezon (ten dla motocyklistów zaczyna się około marca, a kończy w listopadzie). Ale zawsze go ciągnęło do tych maszyn. Pamięta, że jako 6-latek razem z bratem pierwszy raz jechał motorynką, potem jeździł na skuterach.
Co takiego jest w tych maszynach, co ich tak pociąga? – Prędkość – odpowiadają błyskawicznie. – I to jakie te maszyny mają przyspieszenia. No i oczywiście samo prowadzenie motocykla, to jak wchodzi się w zakręty – dodają. Czyli wszystko? – dopytujemy motocyklistów. – Tak, wszystko – śmieją się.
Największa prędkość z jaką jechał na motorze Sebastian to około 260 km/h. – Ale od razu dodaje, że do takiej prędkości potrzeba odpowiedniej, dobrej drogi. Tak szybko jeździ się jednak rzadko, bo hałas spowodowany szumem powietrza powoduje dyskomfort jazdy. Ale 200 km na godzinę to już normalna jazda turystyczna, jak mówią pasjonaci.
Bolą nadgarstki i kręgosłup
Jednak prowadzenie tych maszyn to nie tylko sama przyjemność. Trzeba mieć nie lada kondycję, żeby wytrzymać jazdę na motorze pokonując bez przerwy odcinek 200 – 300 km. – Początkowo bolą nadgarstki, przy dłuższej trasie zaczyna doskwierać kręgosłup – mówi Wiktor. – Dlatego jak ktoś jeździ sporadycznie, to dla niego taka trasa mogłaby być męką. Z pewnością cały urok jazdy na motorze znika, gdy na dworze zaczyna padać deszcz. Wtedy nawet najlepszy kombinezon zaczyna przeciekać, a koła buksują na śliskiej nawierzchni.
A co z mandatami? – pytamy. Często je płacicie? – Sporadycznie – odpowiadają mężczyźni. – W ogóle policja jest do nas, pasjonatów, bardzo dobrze nastawiona. Ale już zupełnie inaczej traktuje tych motocyklistów, którzy te maszyny traktują tylko jako szpan, szarżując na drogach ile tylko się da, przegazowując na każdym biegu, ile fabryka dała. Zresztą – dodają wodzisławianie – to nie są prawdziwi motocykliści.
Wszyscy zdenerwowani, czyli ogólna „spina”
Wodzisławska grupa, oprócz wyjazdów stricte turystycznych, uczestniczy także w corocznej pielgrzymce motorowerzystów na Jasną Górę. – Ja przed każdym wyjazdem odmawiam też krótką modlitwę – mówi Wiktor. – Nigdy nie wiadomo, jaka sytuacja spotka nas na drodze. A podbramkowe sytuacje zdarzają się bardzo często. Na szczęście nikt z nas nie doznał poważniejszych obrażeń. Jedno jest pewne. Uprawiając ten sport trzeba zawsze mieć oczy dookoła głowy, uważać na znaki i po prostu nie szarżować.
16 lipca grupa wybrała się do miasta Kevelae w Niemczech, w Nadrenii Północnej-Westfalii. Wyjazd nie odbył się w przypadkowym terminie, bo właśnie wtedy, co roku w Kevelaer odbywa się wielki zlot motocyklistów z uroczystą mszą św. – To coś jak otwarcie sezonu motocyklowego na Jasnej Górze. Żeby tam dojechać mężczyźni musieli pokonać blisko 1100 km. Odwiedzili również Amsterdam, oddalony od Kevelae o ponad 150 km. Jak mówią, w większości krajów europejskich szybko jadący motocykl nie jest obiektem obraźliwych ataków, przykrych komentarzy czy drwin, ponieważ jest takim samym uczestnikiem ruchu drogowego jak samochód, autobus czy ciężarówka.
– U nas każdy się śpieszy, ludzie są zdenerwowani, czyli ogólna „spina” – uśmiecha się Sebastian. – Tam nie czuje się takiej nerwówki, ale i użytkownicy dróg są dla siebie bardziej uprzejmi.
Motocykliści dodają, że choć powoli, to jednak zmienia się nastawienie do nich. – Nie jest z tym najlepiej, ale i nie najgorzej – mówi Wiktor. – Kierowcy samochodów uczą się dostrzegać motorowerzystów, patrzeć także w prawe lusterko, przepuszczają motory, zjeżdżając na prawy pas drogi.
Nie traktujcie nas tylko jako dawców
Wbrew pozorom, żeby pojeździć na motorach nie trzeba mieć niebotycznej kasy. Ale swoje trzeba zapłacić. Kilkuletnie maszyny kosztują w granicach 10 tys. zł. Oczywiście za nówkę trzeba zapłacić kilka razy więcej. Wyposażenie motorowerzysty: kask, skórzana kurtka i spodnie, wzmacniane buty i termoaktywna bielizna to kolejne koszty. W zależności od ich jakości cena może się wahać od ok. 1,5 tys. zł, nawet do ponad 10 tys. zł.
Wodzisławska grupa zaprasza do siebie wszystkich, których pasjonują dwa kółka z silnikiem, którzy preferują aktywny tryb życia. W planach ma nie tylko organizację wspólnych wyjazdów i spotkań, ale oferuje także pomoc w kwestiach technicznych. – Wspólnie chcemy pomagać innym zdobywać motocyklowe doświadczenie i doskonalić technikę jazdy, a także propagować bezpieczną jazdę – mówi Sebastian Klima. – Tak, by inni nie traktowali nas tylko i wyłącznie jako „dawców”.
Anna Burda-Szostek