ACTA – co to takiego? Wyjaśniamy
Takiego poruszenia w naszym kraju jeszcze nie było – setki tysięcy w internecie, tysiące na ulicach protestują przeciwko kneblowaniu internetu. Z tym kojarzy się słynny skrót ACTA.
Już na ulice przeniósł się konflikt o ACTA. Po jednej stronie stoją „oni”, ci niedobrzy, którzy chcą zakneblować internet. Po drugiej – internauci uważający sieć za przestrzeń, w której wszystko wolno. W polskim wydaniu ci „oni” to przede wszystkim rząd, który zapowiedział przystąpienie do ACTA oraz w mniejszym zakresie szeroko rozumiani twórcy. Protesty trwają w cyberprzestrzeni – hakerzy zaatakowali strony premiera, sejmu, prezydenta. Tłumy zbierają się na ulicach. Są pierwsi zatrzymani, pierwsi ranni.
Duża kasa
Jeśli ktoś zastanawia się, po co bić się na ulicach o internet, jeśli nie wie, co to ACTA i o co w tym wszystkim chodzi – mówimy krótko. Chodzi o pieniądze. I to w ilościach niewyobrażalnych.
ACTA to skrót od Anti-Counterfeiting Trade Agreement, czyli umowa handlowa przeciwko podróbkom. Jej inicjatorami są Stany Zjednoczone i Japonia. Podpisały ją także Australia, Kanada, Korea Południowa, Meksyk, Maroko, Nowa Zelandia, Singapur, Szwajcaria. 26 stycznia umowę podpisała Polska i pozostałe kraje Unii Europejskiej poza Cyprem, Estonią, Słowacją, Niemcami i Holandią. Polska jako jedno z pierwszych państw unijnych zapowiedziała przystąpienie do ACTA i to bez wcześniejszych konsultacji, dyskusji, poinformowania ludzi, po co jest to potrzebne.
Nie tylko internet
Umowa zakłada wzajemne działania państw, które ją podpisały w przeciwdziałaniu piractwu handlowemu. Wbrew pozorom ACTA jest dokumentem o znaczeniu znacznie szerszym, niż walka z piractwem internetowym. To pakt obejmujący ogólnie ochronę przed naruszaniem własności intelektualnej. Dotyczy więc ochrony np. znaków firmowych, logotypów, walki z produkcją i handlem podróbkami. Każdy kto był np. w Tunezji, Egipcie czy innych krajach rozwijających widział sporo sklepów i straganów aż kapiących od podróbek butów Nike, okularów Ray Ban, torebek Louis Vuitton, sukienek Dolce & Gabbana, perfum Chanel, pirackich płyt z muzyką, filmami, wszystko po kilka dolarów za sztukę. Są osoby, dla których kwestia oryginalności nie ma znaczenia. Ale dla mnóstwa ludzi kupowanie podróbek to obciach. Najgorzej, kiedy są przeświadczeni, że nabyli oryginalną rzecz, choć w istocie kupili podróbkę. Łatwo nadziać się w internecie, bo towaru się nie dotknie, powącha, zważy. W założeniu ACTA jest więc dokumentem w znacznej mierze przyjmowanym nie tylko w interesie producentów, ale też klientów, więc nas wszystkich.
W ciszy gabinetów
Pozostaje jednak pytanie, dlaczego nad umową pracowano w tajemnicy? Dokument przygotowywali w głównej mierze prawnicy RIAA (Recording Industry Association of America) – amerykańskiego odpowiednika ZAiKS. Prace trwały od 2007 roku. Jego treść wyciekła w marcu 2010 roku. Pominięto zwyczajowe międzynarodowe konsultacje. Wykluczono między innymi Światową Organizację Handlu czy Światową Organizację Własności Intelektualnej.
Największe larum podnoszą internauci, ponieważ właśnie internet jest przestrzenią, gdzie granice własności intelektualnej są rozmyte. Trudno jednoznacznie powiedzieć, co jest piractwem, a co nie jest. Postanowienia ACTA są zaś na tyle ogólnikowe, że praktycznie każdy korzystający z internetu może być potencjalnym piratem, czyli przestępcą. I to jest esencja protestu internautów. Postaramy się to wytłumaczyć bazując na konkretnych artykułach ACTA.
Bez odszkodowania
Dla przykładu artykuł 10 sekcji Dochodzenie i egzekwowanie praw w postępowaniu cywilnym stanowi, że sąd na wniosek posiadacza praw ma prawo nakazać zniszczyć towar stanowiący naruszenie, poza wyjątkowymi okolicznościami, bez jakiegokolwiek odszkodowania. Czy to np. oznacza, że sąd może nakazać zniszczyć odtwarzacz mp4, bo zawiera nagraną muzykę? Zapisane w pamięci utwory mogą być przecież zgrane z legalnie kupionych płyt CD, których dla wygody nie nosimy przy sobie. Tak samo, jak nie nosimy przy sobie paragonów zakupu płyt. Nie mamy więc dowodów świadczących, że muzyka w odtwarzaczu pochodzi z legalnego źródła.
Artykuł 27, pkt 4. Dochodzenie i egzekwowanie w środowisku cyfrowym precyzuje, że można nakazać dostawcom usług internetowych niezwłoczne ujawnienie zainteresowanej stronie informacji wystarczających do zidentyfikowania abonenta, którego konto zostało użyte do domniemanego naruszenia przepisów. Domniemanie winy oznacza, że do sądu mogą trafić Bogu ducha winne osoby. W dokumencie mówi się o postępowaniach cywilnych. Tutaj pozwany musi udowodnić swoją niewinność. Jest to odwrotność postępowań karnych, gdzie skarżący musi udowodnić winę podejrzanego, a jeżeli nie znajdzie dowodów, to stosuje się domniemanie niewinności.
ACTA przewiduje skuteczną ochronę prawną przeciwko obchodzeniu wszelkiego rodzaju technologii, urządzeń i zabezpieczeń stosowanych przez producentów czy autorów do obrony swoich praw. Oznacza to np., że nielegalne stają się programy czy kodeki umożliwiające oglądanie filmów zapisywanych w różnych formatach. To, że te same programy pozwalają oglądać filmiki nagrane przez siebie, już nie ma znaczenia. Jest to produkt o cechach umożliwiających obejście zabezpieczeń.
Blokowanie bezterminowe
Jeszcze większą trwogą napawa artykuł o środkach tymczasowych. Otóż ACTA zakłada, że sądy będą mogły stosować szybkie rozwiązania tymczasowe. Jeżeli np. okaże się, że ktoś podejrzewa istnienie na serwerze, stronie, blogu jakichkolwiek treści pirackich, ta strona, serwer może zostać natychmiast bezterminowo zablokowana. I to bez wysłuchania racji drugiej strony. Ma to zapobiec dalszym ewentualnym szkodom i uniemożliwić niszczenie dowodów. Można się więc spodziewać, że np. jakiś serwis zostanie zablokowany od razu. Śledztwo potrwa rok, drugie tyle proces. W tym czasie właściciel serwisu może dawno splajtować. Jeśli w finale okaże się, że domniemany podejrzany jest niewinny, przysługuje mu prawo ubiegania się o pełne odszkodowanie. Rekompensata może pochodzić np. z kaucji, jaką pozywający powinien wnieść przy składaniu pozwu.
Milionowe odszkodowania
Według ACTA właścicielowi praw przysługuje odszkodowanie za straty poniesione przez piractwo. Ma prawo przedstawić sądowi własne rozważne wyliczenie bazujące na wycenie swoich towarów czy usług zgodnie z ceną rynkową lub sugerowaną ceną detaliczną. Tylko, co to znaczy cena detaliczna, czy cena rynkowa? Czy to np. cena danego produktu w momencie wprowadzenia na rynek, czy cena tego produktu w momencie udowodnienia przestępstwa? Cena u hurtownika, czy detalisty? Wyliczenie rozważne ma oznaczać, że producentowi muzyki, gry czy filmu będzie zależało na odszkodowaniu równorzędnym wartości normalnej czy po przecenie? Ten sam towar dziś kosztuje 100 zł, za 2 miesiące 20 zł. Sąd może przyjąć wyliczenie poszkodowanego, ale nie musi. Kluczowe wydaje się słowo „rozważne”. Bo jeśli okaże się, że np. ktoś ma w swoim komputerze 1000 nielegalnych filmów o wartości określonej przez producenta 40 zł za sztukę, będzie musiał zapłacić 40 tys. zł odszkodowania? A jeśli ktoś zarządza serwisem, gdzie wymieniono się 500 tysiącami plików muzycznych, to zakładając wartość jednego na 5 zł, będzie musiał zapłacić 2,5 mln zł? Taką interpretację dopuszcza ACTA.
Piractwo napędza gospodarkę?
Z raportu GAO czyli amerykańskiego odpowiednika Najwyższej Izby Kontroli wynika, że piractwo ma pozytywny wpływ na gospodarkę. W raporcie czytamy, że dzięki temu zjawisku zarabiają producenci odtwarzaczy muzycznych, firmy telekomunikacyjne oraz świadczące usługi dostępu do treści, a nawet rząd pobierający od tych firm podatki.
Z opublikowanego raportu Centrum Cyfrowego wynika, że internauci ściągający z sieci filmy, muzykę i książki, są najczęściej klientami księgarń, sklepów muzycznych, najliczniej chodzą do kin. Stanowią 32 proc. nabywających książki, 31 proc. filmy oraz 50 proc. nagrania muzyczne. Użytkownicy internetu siedem razy częściej wydają pieniądze w sklepach muzycznych.
Tomasz Raudner
źródła: witrualne media, onet, interia, alert24