Magiel – czy mnie jeszcze pamiętasz?
POŁOMIA – Maglownica Teresy Pękały jest jednym z ostatnich takich urządzeń w regionie.
Ma 34 lata, waży 500 kg i jest szeroki na dwa metry. Kolos mieszka w budynku gospodarczym państwa Pękałów w Połomi i coraz bardziej doskwiera mu brak towarzystwa.
Magiel parowo-elektryczny, bo o nim mowa, w 1978 roku dla Koła Gospodyń Wiejskich w Połomi kupił ówczesny GS (Gminna Spółdzielnia – przyp. red.) Jastrzębie. – Babki z Koła prosiły o magiel, bo większość z nich, mając gospodarstwa rolne, nie miała czasu na „wielkie” prasowanie – wspomina 70-letnia Teresa Pękała. – No to GS kupił trzy magle, po jednym dla każdego sołectwa: dla Połomi, Mszany i Gogołowej.
ABC maglowania
Ponieważ nikt za bardzo nie chciał zabrać maglownicy do swojego domu, bo i roboty przy niej dużo, i para niezdrowa na cerę, „prezent” trafił do pani Teresy, która była wówczas w zarządzie połomskiego KGW i trochę na siłę została urządzeniem uszczęśliwiona. – Do maszyny była co prawda dołączona instrukcja obsługi, ale na początku jakoś nam to maglowanie nie szło – śmieje się Teresa Pękała. – Kilka rzeczy „trochę” się skurczyło zanim opracowałyśmy odpowiednią strategię działania. A ta, jak się okazuje, wcale taka łatwa nie jest. Najpierw magiel trzeba włączyć do prądu (licznik zaczyna wtedy kręcić się jak oszalały…), potem włącza się żeliwną część magla, znajdującą się przy obrotowym wałku z filcu, spełniającą rolę żelazka. Przez około pół godziny urządzenie nagrzewa się do temperatury 100 stopni. Następnie korbką ręcznie dokręca się żelazko do wałka i można maglować. Ale do tego potrzebne są co najmniej dwie osoby – jedna, która na filcowy wałek wkłada wilgotne obrusy, pościel, czy zasłony, a druga, która je z wałka odbiera i zwija tak, by się nie wymięły. Trzeba też pamiętać, że wychodzące z magla rzeczy muszą być zupełnie suche, w przeciwnym razie by zapleśniały. Bywa, że dana pościel czy obrusy muszą zostać przemaglowane dwu –, a nawet trzykrotnie.
Spódnica z zasłony
Z pozoru wszystko niby proste, ale…– Kiedyś jedna z kobiet przyniosła do maglowania zasłony ze sztucznego tworzywa, tzw. non iron. W latach 80. takie wisiały wtedy w oknach wielu domów – wspomina Teresa Pękała. – Ostrzegałam, że nie nadają się do maglowania, ale pani się uparła. No to przepuściłyśmy zasłonę przez magiel i…zamiast niej wyszło coś na kształt krótkiej, plisowanej spódnicy. Podobnie skurczyły się spodnie męża pani Teresy, który sam chciał wypróbować działanie magla. – Przezornie wybrał takie gorsze – śmieje się połomianka. – Ale też więcej już maglować nie próbował.
Nieraz zdarzyło się też, że pod wpływem temperatury w maglu topiły się plastikowe guziki przy poszwach. Wtedy przez urządzenie trzeba było przepuścić kilka ręczników, by zebrały pozostały w maszynie plastik. Bywało też, że maszyna dławiła się grubym wzorem znajdującym się np. na firanie. – Korbką trzeba było wtedy szybko odsunąć wałek od żelazka, żeby z maszyny się nie zakurzyło – śmieje się pani Teresa.
Dywersantki z magla?
W czasach świetności do magla ustawiały się kolejki. Przed świętami Bożego Narodzenia, Wielkiej Nocy czy odpustem parafialnym było to nawet 50 osób. Urządzenie było na chodzie przez 5 dni w tygodniu, od godz. 8.00 nawet do 21.00. – Teraz rocznie nie przychodzi do nas więcej niż 30 osób – mówi córka pani Teresy, Bernadeta Pawela. – W latach 80., kiedy bardzo częste były kilkugodzinne braki w dostawie prądu, żeby wyrobić się z wszystkimi zamówieniami pracowałyśmy nawet do godz. 2.00 w nocy. Pamiętam jak w czasie stanu wojennego, z duszą na ramieniu, do późnej nocy maglowałyśmy rzeczy, bojąc się, że patrolująca ulice milicja, widząc palące się u nas światło w stodole posądzi nas o jakąś dywersyjną działalność.
Dopóki szlag go nie trafi…
Kiedy działał GS utarg z magla Teresa Pękała wpłacała na jego konto. W 2000 roku Gminna Spółdzielnia została postawiona w stan likwidacji, a magiel miał trafić na złom. Wtedy pani Teresa postanowiła go odkupić, i tak do dziś jest jej własnością. Działalności gospodarczej już nie prowadzi, bo zyski z magla nie wystarczyłyby nawet na opłaty. Teraz pani Teresa sporadycznie użycza go rodzinie i sąsiadom, którzy chcą czasem coś wymaglować. – Kto dzisiaj ma jeszcze bawełniane poszwy albo lniane, czy damasowe obrusy? – zamyśla się kobieta. – Większość używa nieplamiących obrusów i pościeli z kory. To także da się maglować, ale po co, kiedy można po prostu wyprasować. Tak naprawdę, to mam ten magiel z przyzwyczajenia i z sentymentu. Dopóki szlag go nie trafi, to niech sobie jeszcze trochę postoi – kończy z uśmiechem pani Teresa.
Tekst i zdjęcia:
Anna Burda–Szostek