Korepetycje - Szara strefa ma się świetnie
W 28-osobowej klasie z korepetycji korzysta 25 osób! To „odkrycie” postawiło nas w osłupienie. Okazuje się jednak, że w wielu klasach jest podobnie. Korepetycje są trendy. Za dodatkowe godziny chętnie płacą nie tylko rodzice obawiający się o wyniki swoich pociech, ale także matka czy ojciec z wygórowanymi ambicjami. Nierzadko to sposób na zagłuszenie wyrzutów sumienia dorosłych, którzy nie mają czasu dla swoich dzieci.
Co na to nauczyciele? Chętnie ich udzielają i robią to nielegalnie. Nie rejestrują swojej działalności i od zarobku nie odprowadzają podatków. Z danych wodzisławskiego urzędu skarbowego wynika, że tylko garstka osób udzielających korepetycji ten fakt zgłosiła. Co gorsza zdarza się, że nauczyciele udzielają korepetycji swoim uczniom. W skrajnych przypadkach robią to na terenie szkoły. Korepetycje to szara strefa i temat tabu w lokalnej społeczności.
Są klasy, w których niemal wszyscy uczniowie korzystają z korepetycji. Dlaczego rodzice wydają dodatkowe pieniądze na edukację? Szwankuje system nauczania? Taka moda? Wygórowane aspiracje? A może sposób na zagłuszenie wyrzutów sumienia dorosłych, którzy nie mają czasu dla swoich dzieci ?
Korepetycje – dobrodziejstwo czy przymus?
Najwięcej korepetycji udzielają angliści, dodatkowy zarobek nierzadko mają też matematycy. Zdarzają się korepetycje z biologii, rzadkością są te z chemii czy fizyki. Zasada jest jedna – nauczyciele nie powinni udzielać korepetycji uczniom, których uczą na co dzień w szkole. Zdecydowana większość pedagogów tego przestrzega.
Zajęcia dodatkowe powinny wystarczyć
Grażyna Chachulska, dyrektor Zespołu Szkół w Gogołowej, nauczycielka z ponad 30–letnim stażem, korepetycje uważa za coś nagannego. – W naszej szkole na 20 uczniów może z dwóch, trzech bierze korepetycje – mówi. – Najczęściej są to uczniowie klas maturalnych, którzy w ten sposób dokształcają się głównie z matematyki. Nie preferuję tego, bo w szkole mamy przecież tzw. zajęcia fakultatywne, z których uczniowie bardzo chętnie korzystają. Uważam, że po to jest szkoła, by nauczyła tego, co będzie potrzebne uczniom na egzaminach. Sama nigdy nie korzystałam z korepetycji, nie wysyłałam na nie też swojego dziecka. Kiedyś korepetycji z polskiego udzielałam córce znajomych. Bardzo nalegali, więc trudno było mi odmówić.
Od kilkulatków po maturzystów
Choć największą grupą, która decyduje się na branie korepetycji, są uczniowie klas maturalnych, wcale nie małą stanowią też uczniowie podstawówek, i to już nawet klas pierwszych. – Od czterech lat uczę angielskiego uczniów klas 1–6 – mówi nauczycielka wychowania przedszkolnego. – Godzina zegarowa kosztuje u mnie 25 zł. Dla mnie to dodatkowy zarobek, ale nie ukrywam, że po prostu lubię uczyć. W tygodniu mam 6 dzieci. Na korepetycjach zależy przede wszystkim tzw. ambitnym rodzicom. Dlatego dzieci początkowo traktują to jako przymus, ale po czasie same zaczynają to lubić.
Anglistka jednego z gimnazjów z terenu powiatu, tygodniowo przyjmuje ok. 3 uczniów na korepetycje. – Ponieważ uczę w gimnazjum, w ogóle nie udzielam korepetycji gimnazjalistom – mówi. – Przyjmuję tylko licealistów. Godzina zegarowa lekcji kosztuje u mnie 40 zł, ale wiem, że biorą i więcej. Ktoś, kto ma zgłoszoną działalność gospodarczą może za godzinę lekcyjną brać nawet 100 zł. Do mnie przychodzą dzieci znajomych, potem oni polecają mnie innym i tak się to kręci.
Słabsi nie mają szans
– Temat korepetycji jest bardzo złożony i jednej odpowiedzi nie ma – mówi nauczycielka, która wiele lat udzielała korepetycji z matematyki (nazwisko do wiadomości redakcji). – Przejrzałam sobie krótko plany lekcji kilka szkół ponadgimnazjalnych z Wodzisławia, Rydułtów czy Rybnika. Patrzyłam na liczbę godzin matematyki w tzw. profilach podstawowych. W każdej szkole nauczyciel matematyki ma ten sam program do przerobienia i musi przygotować uczniów do matury. Jeśli zsumuje się 3 lata nauki, to w jednej szkole na profilu podstawowym są 333 godziny matematyki, w innej – 444, a jeszcze w innej 555 godzin. Ile powtórek więcej materiału można zrobić mając 222 godziny więcej? Co robi nauczyciel przy 333 godzinach dydaktycznych, skoro musi przerobić program? Realizuje dużo materiału na każdej lekcji. Zdolni uczniowie poradzą sobie. Średni będą mieć kłopoty, a słabsi nie mają szans. A matura z matematyki jest obowiązkowa. I tu bym szukała jednej odpowiedzi, dlaczego uczniowie rozglądają się za korepetycjami. To dla nich jedyny ratunek. I rozumiem rodziców, którzy starają się wspierać swoje dzieci. Korepetytor, jeśli jest taka potrzeba, i 5 razy wytłumaczy jakiś temat. Ale muszę też powiedzieć, że uczniowie stali się teraz bardziej wygodni. Nauczyciele robią kółka, zwykle charytatywnie, żeby tylko lepiej przygotować swoich uczniów do matury, a frekwencja na nich jest bardzo mała. Uczniowie mówią – a po co zostawać dłużej w szkole, mama zapłaci za korepetycje.
Tutaj się nie płaci
Są ludzie, którzy udzielają korepetycji społecznie. Od dwóch lat w Punkcie Wydawania Posiłków na Marcelu wolontariusze pomagają uczniom szkoły podstawowej odrabiać lekcje i podciągać się w zaległościach. – W optymalnym okresie na każde dziecko przypadał jeden wolontariusz. Wtedy pomoc była najbardziej efektywna. W tym roku szkolnym trochę wolontariuszy ubyło. Kilka dziewcząt rozpoczęło studia. Kiedy jest nas mniej, niż dzieci, różnie to wygląda. Więc gdyby ktoś chciał dołączyć, będę wdzięczna – mówi Beata Kurek, lider Klubu Wolontariatu, na codzień pracownik socjalny w Ośrodku Pomocy Społecznej w Radlinie. Sama również po godzinach pracy przychodzi do punktu pomagać dzieciom. Od września zeszłego roku jako wolontariuszka udziela się Bogusława Borowska, nauczycielka języka angielskiego w Gimnazjum nr 1 w Radlinie. – Znalazłam ogłoszenie w internecie, skontaktowałam się z panią Beatą. Przyszłam raz, zobaczyłam i zostałam. Wyjaśniamy sobie materiał, powtarzamy, albo robimy coś nowego – mówi anglistka.
(tora)
A co na temat korepetycji mówią sami uczniowie i rodzice?
Czasy się zmieniły
– W szkole nie szło mi najlepiej z angielskiego – mówi Teresa, tegoroczna maturzystka. – Rodzice bez problemu zgodzili się, żebym brała korepetycje, powiedzieli tylko, żebym znalazła sobie kogoś sprawdzonego. W szkole są co prawda dodatkowe zajęcia, ale prowadzi je inny nauczyciel niż ten, z którym mam lekcje angielskiego i to mi nie odpowiadało. Poza tym trochę późno się ocknęłam, że takie lekcje w ogóle są.
Teresa bierze jedną godzinę korepetycji tygodniowo. – W tym czasie mogę nadrobić zaległości, utrwalić materiał i poprawić wymowę, rozwiać językowe wątpliwości. W szkole, w grupie angielskiego jest 15 osób, w czasie lekcji każda pytana jest trzy, cztery razy, a to jest dla mnie za mało. Nie mogę sprawdzić swojej wiedzy, a to dają mi korepetycje.
Nie pomogę, bo nie znam angielskiego
Mama Teresy nie ukrywa, że wydatki na korepetycje dziecka to dużo dla rodzinnego budżetu. – Mąż jest na emeryturze, mamy jeszcze jedno dziecko i nie jest łatwo wygospodarować te dodatkowe pieniądze – mówi. – Ale wykształcenie dziecka jest ważniejsze niż jakiekolwiek inne wydatki. Najlepiej byłoby, gdyby uczeń w szkole nauczył się wszystkiego, ale rozumiem, że to nie zawsze jest możliwe. – Ja 30 lat temu skończyłam zawodówkę – mówi kobieta. – W moich czasach, jak się czegoś nie rozumiało, to prosiło się o pomoc rodziców, albo kolegów. Dziś ja nie jestem w stanie pomóc dziecku z angielskiego, bo w ogóle nie znam tego języka, ja uczyłam się rosyjskiego.
Córka woli uczyć się z korepetytorem
– Córka drugi rok z rzędu korzysta z korepetycji z języka angielskiego. Uczy ją studentka – mówi Hanna Mrozek, mama 11–letniej Oliwii, uczennicy piątej klasy, nauczycielka. – Korepetytorka przyjeżdża do naszego domu raz w tygodniu, a przed testem nawet dwa, trzy razy w tygodniu, w zależności od potrzeb. Za godzinę zegarową z dojazdem płacimy 20 zł. Córka odkąd zaczęła pobierać korepetycje, bardzo poprawiła oceny. Ja wiem, że moja wiedza z angielskiego pozwoliłaby mi spokojnie pomagać Oliwii. Ale ona powiedziała, że woli mieć obcego nauczyciela – dodaje kobieta.
W klasie Oliwii korepetycje z języków obcych bierze prawie każde dziecko, a z koleżanek Oliwii to wszystkie. Czy to wina nauczyciela angielskiego? Na pewno nie. Jako nauczyciel mogę powiedzieć, że klasy są zbyt liczne. 30 osób w klasie i więcej to dramat. Nauczyciele podczas lekcji mają zbyt mało czasu, aby indywidualnie pracować z uczniem. Nauczyciel traktuje uczniów całościowo. Do tego dochodzi siatka godzin. W tygodniu są dwie godziny angielskiego. Ile to jest? Nic. Żeby język był na sensownym poziomie, powinno go być więcej. W zeszłym roku w Chorwacji Oliwia poznała rówieśniczkę Chorwatkę. I ta Chorwatka znacznie lepiej posługiwała się językiem angielskim, a uczyła się go tylko w szkole.
(abs,tora)