Ludzie uciekali z zalanych mieszkań - kto zawinił?
Ulewa zalał mieszkania bloku przy ul. Kominka w Radlinie. Spółdzielnia Mieszkaniowa Marcel obwinia firmę remontującą dach, ta z kolei odpowiedzialnością obarcza prezesów spółdzielni. Spór rozstrzygnął sąd. Wracamy do głośnej sprawy sprzed 6 lat.
O tym remoncie było głośno w całym regionie. Media pokazywały zalane pomieszczenia, ludzi w pośpiechu opuszczających swoje mieszkania. – Pamiętam to jak dzisiaj. Z czwórką małych dzieci musiałam stąd uciekać – tak wspomina wydarzenia sprzed 6 lat Elżbieta Chmyłko, lokatorka bloku 145-149 przy ul. Kominka w Radlinie.
Ktoś tutaj kręci
Spółdzielnia Mieszkaniowa Marcel pod koniec 2006 r. ogłosiła przetarg na częściowy remont dachu wspomnianego bloku. Wygrała go firma SUN–BUD z Wodzisławia. Wartość kontraktu opiewała na ok. 90 tys. zł.
– Po zdjęciu papy okazało się, że podłoże jest zgniłe i popękane. W tej sytuacji władze spółdzielni zdecydowały się na wymianę całego dachu wraz z betonową wylewką. Przystąpiliśmy więc do prac – mówi Michał Staszak właściciel firmy. Była połowa października 2006 r. Nadeszły ulewy. Padało ponad tydzień. Dach był zdemontowany. Woda trzy razy zalała mieszkania. – Wszystko pływało. Woda dostała się aż do parteru – mówi Grzegorz Syska, ówczesny wiceprezes SM Marcel, nadzorujący feralny remont (dzisiaj szef Zakładu Gospodarki Mieszkaniowej i Remontowej w Wodzisławiu).
– To nie nasza wina, ale wina spółdzielni. Przecież to ludzie ze spółdzielni kazali nam ściągać dach. Mówiliśmy, że na przełomie października i listopada to niebezpieczne – relacjonuje Staszak. – Zabezpieczyliśmy dach jak się tylko dało. Zużyliśmy na to ogromne ilości folii. Nie byliśmy w stanie zabezpieczyć jedynie kominów, ponieważ to mogłoby doprowadzić do zaczadzenia się lokatorów – dodaje mężczyzna.
Inaczej wydarzenia relacjonuje Grzegorz Syska. Jego zdaniem firma zupełnie się nie sprawdziła, a szefowie przedsiębiorstwa kłamali. – Już wylewając beton popełnili błąd. Zamówili za rzadki i woda przedostała się do mieszkań. Potem było już tylko gorzej. Podczas wszystkich trzech zalań dzwoniłem do właścicieli firmy i zapewniali mnie, że wszystko jest pod kontrolą. Pojechałem na miejsce. Nie było nikogo. Dach był niezabezpieczony. Nie było śladu folii. Myślałem, że wyjdę z siebie – opowiada prezes Syska.
Robili bez ubezpieczenia
Ostatecznie żywioł udało się opanować. Firma skończyła robotę, inwestycję odebrali pracownicy spółdzielni. W międzyczasie spółdzielnia (przy pomocy innej firmy) remontowała zalane mieszkania, a przedstawiciele SUN–BUD-u wystawili fakturę za wykonaną pracę. – Dzwoniliśmy do prezesa, by w końcu zapłacił. Zalane mieszkania to nie nasza sprawka. To ciąg nieprzemyślanych decyzji ze strony pracowników spółdzielni. Mimo to prezes powiedział, że nie zapłaci i odesłał nas do sądu. Żeby ratować firmę musiałem sprzedać mieszkanie. Było bardzo ciężko – wspomina Michał Staszak.
– Nie zapłaciłem z dwóch powodów. Po pierwsze szacowaliśmy koszty remontów powstałych w wyniku zalania. Musieliśmy wiedzieć, ile zaniedbania wykonawcy nas kosztowały i ewentualnie tę kwotę odliczyć od wartości kontraktu. Po drugie nie byliśmy pewni, czy wykonawca był ubezpieczony. Okazało się, że firma nie miała ubezpieczenia. Zostało ono zawarte po powstaniu pierwszych szkód na bloku przy ul. Kominka, co potwierdza pismo towarzystwa ubezpieczeniowego ze stycznia 2007 r. – mówi Bronisław Kutnyj, prezes SM Marcel i pokazuje nam ów dokument.
Sąd po stronie firmy
Sprawa trafiła do sądu. Minęły ponad 4 lata. Sąd przyznał rację firmie SUN–BUD i nakazał spółdzielni wypłatę pieniędzy. Prawie 57 tys. zł i ponad 30 tys. odsetek. Nie pomogła apelacja. W październiku ubiegłego roku Sąd Okręgowy w Gliwicach podtrzymał wyrok. W uzasadnieniu czytamy m.in., że spółdzielnia nie była w stanie udokumentować strat powstałych wskutek zalania. – Kazano nam dostarczyć dokumentację fotograficzną mieszkań sprzed zalania. Skąd mieliśmy je mieć? Przecież nikt nie jest w stanie przewidzieć co się wydarzy. Dziwi mnie również fakt, że nie wzięto pod uwagę braku w firmie ważnej polisy ubezpieczeniowej – mówi Artur Pluciński, członek zarządu SM Marce ds. technicznych.
Zaskoczony jest także prezes Kutnyj. – Nasz prawnik mówił, że sprawa jest banalnie prosta i wygraną mamy w kieszeni. Kiedy dowiedziałem się, że przegraliśmy byłem wściekły – nie kryje oburzenia prezes.
Cios za cios
Sądowa batalia pomiędzy firmą a spółdzielnią się nie skończyła. W grudniu 2011 r. Michał Staszak zawiadomił wodzisławską prokuraturę o popełnieniu przestępstwa przez prezesa spółdzielni Bronisława Kutnyja i jego zastępcę Grzegorza Syskę. Zarzuca im niegospodarność. – Spółdzielnia musiała zapłacić nam należną kwotę wraz z odsetkami. Przecież te pieniądze nie pochodzą z kieszeni prezesów. Zapłacą za to lokatorzy. Moim zdaniem to niegospodarność w czystej postaci – uważa Wojciech Staszak.
Spółdzielnia z kolei oskarżyła firmę o zniszczenie mienia znacznej wartości. – W dalszym ciągu uważam, że do zalania mieszkań doprowadziły błędy wykonawcy. Wydaliśmy dziesiątki tysięcy aby doprowadzić je do stanu używalności. Teraz domagamy się, by zwrócono nam stracone pieniądze – argumentuje prezes Kutnyj.
Rafał Jabłoński