Dziwi mnie rozgłos w sprawie zarobków nauczycieli
O pensjach nauczycieli, ich zaangażowaniu w pracę i reformie oświaty rozmawialiśmy z Marią Tkocz, prezesem oddziału Związku Nauczycielstwa Polskiego z siedzibą w Wodzisławiu.
– Rafał Jabłoński: Jakby pani określiła wysokość zarobków nauczycieli? Zarabiają ciągle za mało?
– Maria Tkocz: W porównaniu do innych państw europejskich, u nas zarobki nauczycieli kształtują się na średnim poziomie. Myślę, że nie są wysokie. Naszym celem jest doprowadzenie do sytuacji, w której nauczyciel będzie zarabiał porównywalnie do swojego kolegi z innych krajów europejskich.
– Co roku mówi się o podwyżkach dla nauczycieli. Gdzie jest granica tych podwyżek?
– Jak już powiedziałam, dążymy do stawek europejskich, ponieważ nauczyciele na to zasługują. Dziwi mnie zamieszanie i rozgłos wobec nauczycielskich pensji. Kiedy kilkanaście lat temu zarabiali oni marne grosze było cicho. Nie było chętnych, by im godnie płacić. Dzisiaj, kiedy jest pod tym względem lepiej, wszyscy głośno o tym mówią. Najczęściej powtarzanym sloganem jest twierdzenie, że etat nauczyciela wynosi 18 godzin. To oczywiście nieprawda.
– Ile więc tygodniowo pracuje nauczyciel?
– Nauczycielski etat to 40 godzin tygodniowo, tak jak zdecydowanej większości Polaków. Pensum, a więc liczba godzin spędzonych na lekcjach, wynosi 18 godzin tygodniowo. Do tego dochodzą dwie godziny, które nauczyciel musi wypracować. Drugie 20 godzin to praca własna nauczyciela, a więc przygotowanie się do lekcji, opracowanie testów, ocena sprawdzianów, organizacja spotkań z rodzicami. Pracowałam w szkole podstawowej a potem w szkole ponadgimnazjalnej i doskonale wiem ile to pochłania czasu. Do tego dochodzą sytuacje, w których nauczyciel opiekuje się uczniami 24 godziny na dobę. Mam tu na myśli zieloną szkołę czy kilkudniowe wycieczki. Dzisiaj nikt o tym nie mówi.
– Zgoda, ale wypłacanie nauczycielom wyrównań do wynagrodzenia rocznego to już zupełny absurd. Jeśli pedagog mniej pracował i nie zarobił w ciągu roku średniej pensji to gmina musi mu dopłacić. Nieważne, że trzy miesiące przebywał na przykład na chorobowym. W styczniu władze Wodzisławia wypłaciły w ten sposób ponad 900 tys. zł.
– Sami nauczyciele mają poczucie, że te zasady są niesprawiedliwe, nieetyczne i niemoralne. Konieczne jest wypracowanie modelu, który nie budziłby tak dużych kontrowersji. Proszę jednak zwrócić uwagę, że samorządy i minister sami sobie nawarzyli piwa. Do 2009 r. regulamin wynagradzania nauczycieli był konsultowany ze stroną związkową. Część pensji płaconej przez samorządy ustalano w ten sposób, by nikt nie musiał wypłacać wyrównań. Jeśli nauczyciel zarabiał mniej to otrzymywał więcej godzin, obejmował wychowawstwo czy otrzymywał dodatek motywacyjny. Nawet gdy mimo tych ruchów były osoby z niższym zarobkiem, nikt nie domagał się wyrównań. W ostatnich latach ministerstwo zrezygnowało z tych konsultacji. Efekt? Samorządy muszą wypłacać dodatkowe pieniądze. Moim zdaniem to przykład na to, że warto rozmawiać ze związkami zawodowymi w celu wspólnego wypracowania stanowiska.
– Przyzna jednak pani, że wynagrodzenie powinno być zróżnicowane. Niech dobry nauczyciel oddany dzieciom i młodzieży zarabia i 5 tysięcy, ale ten który traktuje szkołę jak zło konieczne otrzymuje najniższą krajową.
– Rzeczywiście system wynagradzania i motywacji nauczycieli nie jest doskonały. Obecnie o wysokości pensji decyduje dyrektor szkoły, który może regulować wysokość części wynagrodzenia przyznając dodatkowe godziny czy wypłacając dodatek motywacyjny. Trudno znaleźć inny sposób oceny i weryfikacji dokonań i zaangażowania nauczyciela. Najlepszym i najsprawiedliwszym recenzentem są uczniowie i ich rodzice. Nauczyciel, do którego nie mają zaufania nie może liczyć na ich przychylność. W sytuacjach kiedy postawa nauczyciela budzi większe obawy mogą oczywiście reagować. W pewnym sensie rodzice i uczniowie przepuszczają nauczyciela i jego postawę przez pewne sito. Jeśli się nie sprawdzi, powinien się zmienić lub odejść.
– A może problem tkwi w systemie kształcenia nauczycieli?
– Jako związek zawodowy zwracamy na to uwagę od lat. Bardzo często młodzi ludzie nie są przygotowani do tego zawodu. Co z tego, że mają wiedzę kiedy szwankuje osobowość, postawa wobec drugiego człowieka, komunikatywność i wreszcie kultura osobista. Kiedyś przyjmując nauczyciela na studia pedagogiczne zwracano jedynie uwagę na jego wygląd, by nie był zbyt odstraszający. Czasy się zmieniły, natomiast cykl przygotowania do zawodu już nie.
Osoby rozpoczynające karierę pedagoga ukształtowały się w zupełnie innej rzeczywistości. Kierują się zupełnie innymi wartościami. Wpływ na to jak się dzisiaj zachowują miało już przedszkole, szkoła i przede wszystkim rodzina. To jest swego rodzaju kwadratura koła. Są również świetni młodzi nauczyciele. Niestety zdarzają się bardzo rzadko także z tego powodu, że dzisiaj nie przyjmuje się nauczycieli do pracy, więc tych młodych jest coraz mniej.
– Postawa nauczyciela to jedno. Żyjemy jednak w innej rzeczywistości. Rodzice oczekują często, że szkoła wszystko załatwi. Sami niechętnie pracują z dziećmi w domu, a gdy przychodzi niepowodzenie to winna jest szkoła, nauczyciel. Dziecko choć oporne, wulgarne i leniwe jest w porządku.
– To prawda. Dzisiaj rodzice opłacają korepetycje już 7-latkom. To sytuacja nienormalna. Zamiast pracować z dziećmi nad podręcznikami płacą, by mieć święty spokój. Przecież aby pomóc dziecku w tym wieku nie trzeba być wybitnie wykształconym. Duża liczba dzieci nie ma wykształconego nawyku samodzielnego uczenia się. Samodyscyplina wypracowana w wieku kilku lat procentuje w kolejnych latach. Uczeń wie, że musi przysiąść i systematycznie się uczyć, by później nie było niespodzianek. Nauki nie da się przeliczyć na pieniądze. Często wystarczy zaangażowanie rodziców, którzy wypracują odpowiedni model pracy z dzieckiem. Tak naprawdę nikt ich nie zastąpi.
– Trzeba też przyznać, że rodzicom robi się niepotrzebny mętlik w głowie. Raz słyszą, że sześciolatki pójdą do szkoły, za chwilę rząd zmienia decyzję. Jak pani ocenia to zamieszanie?
– Skoro raz podjęto decyzję o wysyłaniu sześciolatków do szkół, to należało się tego trzymać. Zmiana i wycofanie się z tej reformy było niepotrzebne. Dzieci dłużej zostaną w przedszkolu i tym samym zabraknie miejsca dla 3-4–latków. Poza tym to wymaga ponownych zmian w budżetach gmin. Skoro raz podjęto decyzję należało się jej trzymać.
– Jako związek zawodowy na szczeblu centralnym często rozmawiacie ze stroną rządową. Jak wygląda współpraca z samorządami na szczeblu lokalnym?
– Jeśli chodzi o powiat i szkoły ponadgimnazjalne oraz miasto Wodzisław to bardzo dobrze. Jesteśmy zapraszani na narady dyrektorów szkół. To stało się normą i jako związkowcy sobie to cenimy. Mamy możliwość przedstawienia swoich argumentów bez żadnych ograniczeń. W pozostałych miastach powiatu wodzisławskiego jest z tym różnie. Muszę jednak podkreślić, że gospodarze gmin, z którymi związek współpracuje zawsze są gotowi do rozmów, np. w sprawie pracowników niepedagogicznych.
– To oznacza, że walka o podwyżki dla pracowników administracji i obsługi szkół kończy się waszym sukcesem?
– Nie zawsze. Od lat zależy nam na tym, by płace sprzątaczek czy kucharek były wyższe. Wiele tych osób nie otrzymuje nawet minimalnej płacy. Ostatnio udało się przekonać kilka gmin do waloryzacji ich wynagrodzeń. Było to konieczne, ponieważ od stycznia rząd podniósł wysokość minimalnego wynagrodzenia do 1500 zł brutto. Musimy pamiętać o tych ludziach w kolejnych latach i systematycznie walczyć o ty, by mieli za co żyć.
– Raczej by mieli pracę. Los wielu szkół jest niepewny.
– To prawda. Mam jednak nadzieję, że lokalne władze zrozumieją, że wszystkiego nie da się przeliczyć na pieniądze. Podczas dyskusji nad likwidacją szkół często rzuca się liczbami zapominając o człowieku. To pewna hipokryzja. Słyszymy, że chodzi o dobro dziecka i jednocześnie robi się zupełnie inaczej. Podejmuje się działania, w których o dobru dziecka nie ma mowy. Poza tym my bronimy przede wszystkim miejsc pracy. Zawsze gdy pada propozycja likwidacji szkoły pytamy, co będzie z pracownikami tej placówki. Czy będą mieli pracę?
– Mieczysław Kieca, prezydent Wodzisławia zapowiedział rok temu, że nie zaproponuje już likwidacji szkół. Tak więc jeśli chodzi o to miasto to rodzice i nauczyciele mogą być spokojni.
– Mam dystans do takich deklaracji, nie wiem co się za tym kryje. Takiej propozycji może nie być a jednocześnie ruszą działania, które doprowadzą do tego, że szkołę trzeba będzie zamknąć.
– Co by nie mówić to zmieszanie wokół likwidacji szkół było potrzebne. Jak się okazało, wiele lokalnych społeczności się obudziło. W szkole na Wilchwach ruch, w szkole w Jedłowniku powstało stowarzyszenie rodziców „Na szybiku” które działa i ma się dobrze.
– Tak, to wielki plus. Ludzie pokazali jak ważna jest dla nich szkoła. Ten ferment był super.
– Dziękuję za rozmowę.