Grał z Grechutą i Rosiewiczem
MARKLOWICE – Wybitny jazzman Jan Cichy wrócił do rodzinnych Marklowic, gdzie stworzył młodzieżowy zespół muzyczny
Jan Cichy, 62-letni dziś muzyk, grający na gitarze basowej, przez 35 lat mieszkał w Opolu. Kilka lat temu wraz z żoną Anną postanowił wrócić do rodzinnych Marklowic, by opiekować się rodzicami. – Zawsze chciałem tu wrócić. Tu mam wielu przyjaciół, kolegów muzyków – mówi. – Od dawna ciągnęło mnie też do tego, by swoimi umiejętnościami podzielić się z młodymi. I tak powstał młodzieżowy zespół muzyczny „Melange”.
Jazzowa legenda
Cichy to legenda polskiego jazzu. Debiutował w lokalnych grupach rockowych, później jazzowych – „Lotharsi” Lothara Dziwokiego oraz w Grupie Jazzowej Czesława Gawlika. Jest wielokrotnym zdobywcą nagród na wrocławskim festiwalu „Jazz nad Odrą”. Grał m.in. w zespołach: „Wiem” Marka Grechuty, „Air Condition” Zbigniewa Namysłowskiego, katowickim „Big–Bandzie” i grupie „Namysłowski – Śmietana Band”. Przez wiele lat komponował i nagrywał muzykę z Zespołem Rozrywkowym rozgłośni opolskiej, współpracował z orkiestrami Jerzego Miliana i Zbigniewa Górnego, muzykami ze Stanów Zjednoczonych i Niemiec. Występował na festiwalach jazzowych m.in. w USA, Kanadzie, Finlandii, Francji, w Niemczech, Bułgarii i Rumunii. Marklowiczanin współpracował też z Andrzejem Rosiewiczem. – To bardzo wesoły facet z mnóstwem pomysłów – mówi Jan Cichy. – Razem z nami występowała też Joanna Bartel, wspaniała, spontaniczna kobieta.
Pół roku na statku
Na spotkanie pan Jan zaprosił nas do swojego domu w Marklowicach. Już od progu częstuje nas oryginalną japońską herbatą, którą dostał w prezencie od zaprzyjaźnionego Japończyka. – Grając w różnych miejscach zwiedziłem trochę świata – uśmiecha się. – Byłem m.in. na Samoa, Fidżi, zobaczyłem Wyspę Wielkanocną, Wyspy Karaibskie, Haiti, Hawaje, Bali, Polinezję Francuską, Chiny.
Muzyk wielokrotnie miał okazję grać na statkach pasażerskich. Bywało, że w domu nie było go nawet przez pół roku. – Pływając odwiedziłem np. Koreę, a Japonię zobaczyłem prawie całą – wspomina. – Jako niesamowity wspominam też rejs po Amazonce. Do dziś mam przed oczyma oświetlony nocą statek, do którego lgnęły tysiące kolorowych motyli.
Najdłuższe rejsy, w które wypłynął muzyk przypadły na lata 1986-87. – Po stanie wojennym opolska orkiestra radiowa, w której grałem została rozwiązana – mówi. – Pracy dla muzyków było jak na lekarstwo, dlatego zgodziłem się na grę na statkach pasażerskich. To była pewna praca i mogłem koncertować z muzykami z całego świata, np. z USA i Australii.
Rolada to jest to!
Przyznaje, że z ciężkim sercem zostawiał w kraju żonę i dwójkę małych dzieci. – Ale zawsze potem przywoził nam mnóstwo prezentów: kosmetyki, perfumy, ubrania, tak że na lotnisku zawsze miał nadbagaż – uśmiecha się żona Anna.
A po powrocie do domu na męża czekały już, zamówione przez niego, tradycyjne śląskie potrawy: rosół z kury, rolady, kluski i modro kapusta. Bo choć objeżdżając świat spróbował niemalże wszystkiego, od glonów po żaby, to nic nie smakowało mu tak jak swojskie dania.
Muzyka aż po grób
Teraz do Marklowic, na bezpłatne konsultacje do pana Jana ściągają młodzi muzycy z całego regionu, m.in. z Marklowic, Gorzyc, Rybnika, Pawłowic, a nawet Zabrza. Najmłodszy ma 6, a najstarszy 20 lat. – Staram się młodzieży przekazać miłość do muzyki – mówi jazzman. – Każdą dobrze zagraną nutę nagradzam ciepłym słowem. To dla młodych ludzi bardzo ważne.
Pan Jan i dziś nie narzeka na nadmiar czasu. Koncertuje w całej Polsce. Gra m.in. z zespołem Carrantuohill i big bandem Lothara Dziwokiego. Bo jak mówi, muzyka to jego żywioł.
Tekst i zdj. Anna Burda–Szostek