Niewybuch tkwił w ścianie domu 67 lat
RYDUŁTOWY – Znalazł pocisk podczas prac drenażowych. Zabierając się za wykonanie izolacji piwnicy swojego domu odkopał jedną ze ścian. Na głębokości pół metra natrafił na tkwiący w fundamencie metalowy walec. Myślał, że to stara rura i potraktował ją kilofem. A to była… bomba.
Artur Woźniak odkopywał w sobotę 28 kwietnia jedną ścianę domu. Zamierzał robić izolację piwnicy. Na głębokości około 50 cm natrafił na tkwiący w fundamencie metalowy walec. Rydułtowianin myślał, że to kolejna metalowa, skorodowana rura. – Wcześniej natrafiłem na dwie żeliwne rury, które potraktowałem kilofem. Z tą postąpiłem tak samo. Po chwili patrzę – wygląda mi to na pocisk. Ma około 50 cm długości i 18 cm średnicy. Zapalnik pocisku prawdopodobnie dalej tkwi w ścianie – mówi mieszkaniec.
Małżonka zgłosiła od razu znalezisko na policję. Od tego momentu terenu pilnują strażacy. Wszystko jest ogrodzone. Na plac nie było wstępu. Czekano na przyjazd saperów. – Mamy nadzieję, że dokładnie przeszukają teren. Już dość życia na bombie – mówi rydułtowianin.
Artur Woźniak rozmawiał o pocisku z sąsiadami. Dowiedział się, że w marcu 1945 roku Sowieci prowadzili ostrzał kościoła św. Jacka w Radoszowach. Prawdopodobnie Rosjanie zobaczyli błysk z kościelnej dzwonnicy, który zinterpretowali jako sygnał dawany przez niemieckiego obserwatora i otworzyli ogień artyleryjski. – Nasz dom znajduje się naprzeciw świątyni. Prawdopodobnie więc znaleziony pocisk pochodził z tamtego ostrzału – opowiada rydułtowianin. Mniej przekonująca hipoteza mówi o zakopaniu bomby przez uciekających hitlerowców.
(tora)