Zabiłem, ale to ja jestem ofiarą
16 maja przed rybnickim wydziałem Sądu Okręgowego w Gliwicach ruszył proces w sprawie mordu na 54-letniej raciborzance. Oskarżony przyznaje, że zabił, zaprzecza jednak, że miał się przez lata znęcać nad swoją konkubiną. – To ona biła mnie żelazkiem, tłuczkiem i naczyniami – tłumaczył w środę przed sądem. Na pierwszej rozprawie przeprosił córki zamordowanej Mirosławy K. Obie występują w sprawie w charakterze oskarżycieli posiłkowych.
W niedzielny wieczór na biurku dyżurnego raciborskiej policji odezwał się telefon. – Jest tragedia – rzucił drżącym głosem mężczyzna po drugiej stronie. Z chaotycznej rozmowy oficer dowiedział się, że mężczyzna chce popełnić samobójstwo. Po chwili pod blok przy ulicy Słowackiego dojechał pierwszy z patroli. Policjanci wbiegli na ostatnie piętro. Mężczyzna żył. W przedpokoju mieszkania policjanci natknęli się na leżącą w kałuży krwi kobietę. Był 2 października 2011 roku, kilkanaście minut po godzinie 19.00.
Obetnę ci ręce i spalę mieszkanie
Alfreda W. ciężko zrozumieć. Na pytania sądu odpowiada cicho, krótkimi zdaniami, pod nosem. Poza głosem, z rzadka podnosi również wzrok. Jeśli już to w stronę sędziów i ławników. Nie patrzy w stronę prokuratora ani córek zamordowanej. Nie spojrzał nawet wówczas, gdy z kieszeni kurtki wyjął pomiętą kartkę z ręcznie zapisanymi przeprosinami. – W naszym związku nie zawsze świeciło słońce, ale byliśmy dla siebie przez te lata oparciem. Kochaliśmy się. Nie rozumiem tego co się stało – czytał wzruszony list do kobiet. Prokuratura Rejonowa w Raciborzu w akcie oskarżenia przedstawia nieco inny obraz 55-latka. Oskarżony nadużywał alkoholu i często pod jego wpływem wszczynał awantury. Od stycznia 2008 zaczął się fizycznie i psychicznie znęcać nad swoją partnerką. – Podczas awantur wyzywał Mirosławę K. oraz bił ją po twarzy. Zdarzało się, że rzucał w nią różnymi przedmiotami, między innymi kryształową popielniczką – wyliczał w akcie oskarżenia prokurator Krzysztof Grud. – W trakcie swoich agresywnych wyładowań Alfred W. niemal zawsze groził popełnieniem przestępstwa na jej szkodę, w szczególności zabójstwem oraz spaleniem mieszkania – dodaje prokurator. O tym co działo się podczas awantur opowiadała sama Mirosława K. gdy pewnego dnia zdecydowała się złożyć zawiadomienie o znęcaniu. Dowodem są również nagrania na jej telefonie komórkowym, który zarejestrował szał mężczyzny.
Połknąłem garść tabletek
Co dokładnie wydarzyło się 2 października w mieszkaniu przy Słowackiego? Wiadomo, że Mirosława K. przed południem wyszła do kościoła. Do mieszkania wróciła po południu. Para zjadła jeszcze obiad, zanim doszło do tragedii. O jej przebiegu mógłby opowiedzieć jedynie Alfred W., on jednak zasłania się niepamięcią. – Wziąłem tego dnia dużo tabletek, nie wiem ile. Denerwowałem się, bo byłem pewien, że ona mnie zdradza – mówił na sali. Choć nie pamięta, przyznaje, że zabił. Twierdzi, że gdy odzyskał świadomość zobaczył swoją konkubinę leżącą na brzuchu w kałuży krwi. – Chciałem ją ratować, dotarło do mnie wówczas co się stało, zadzwoniłem na policję – mówił przez łzy na rozprawie. Tymczasem z ustaleń śledczych wynika, że pomiędzy śmiercią kobiety z wykrwawienia a wezwaniem policji minęła godzina. W tym czasie, oskarżony próbował umyć nóż, którym się posłużył, przebrał się a zakrwawione ubrania umieścił w pralce. Zdążył również pozbyć się dokumentów Mirosławy K.
Dokumenty w śmietniku
Specjaliści z laboratorium kryminalistycznego na nożu znalezionym w zlewie znaleźli ślady krwi zamordowanej kobiety i jej oprawcy. Broniąc się zraniła napastnika. Sekcja wykazała, że kobieta otrzymała co najmniej trzy ciosy nożem z czego dwa trafiły w okolice serca a jeden w płuco. Zaraz po zatrzymaniu Alfred K. miał mówić policjantom, że wreszcie będzie miał spokój a w więzieniu jest gotów spędzić nawet resztę życia. Oskarżony od lat leczył się psychiatrycznie z powodu depresji i załamania nerwowego, przeszedł również udar mózgu. Aby normalnie funkcjonować przyjmował leki psychotropowe. Dzień rozpoczynał od porcji przeciwlękowego oksazepamu a do łóżka kładł się po uspokajającym estazolamie. Preparatów tych pod żadnym pozorem nie można łączyć z alkoholem, mimo to Alfred W. nie wylewał za kołnierz. Feralnego dnia wziął większą niż zazwyczaj porcję leków. Po zatrzymaniu miał półtora promila alkoholu w wydychanym powietrzu a we krwi potężne stężenie psychotropów. Jak twierdzi, wypił tylko pół piwa a resztę wylał do zlewu.
Furia w pamięci telefonu
Podczas procesu Alfred W. starał się postawić się w roli ofiary a nie oprawcy. Jak twierdzi, to nie on się znęcał nad swoją konkubiną, tylko ona nad nim. Mężczyzna złożył nawet swojego czasu stosowne zawiadomienie na policję. – Zaatakowała mnie telefonem komórkowym, zraniła mnie nim w głowę. Kopała mnie gdy się przewróciłem. Mam obdukcję i ślad na głowie – przekonywał pokazując ślad na czole. Jeszcze podczas śledztwa Alfred W. tłumaczył skąd się jego zdaniem brały nagrania na dyktafonie telefonu, na którym Mirosława K. uwieczniała jego kolejne furie. – Najpierw mnie prowokowała a później nagrywała mnie gdy wybuchałem – przekonywał.
Nie wie co robił
Alfred W. poznał Mirosławę K. w 1996 roku gdy pracował na budowie autostrady. Cieśla zbrojarz z Sosnowca, dotąd niekarany z czasem wprowadził się do mieszkania raciborzanki, które przedtem pomógł jej wykupić. Z zeznań oskarżonego wynika, że właśnie tego mieszkania było mu najbardziej żal, gdy jego żona, z którą ma dwójkę dorosłych dzieci, proponowała mu powrót do Sosnowca. Psychiatrzy z Wrocławia, którzy prowadzili obserwację sądowo-psychiatryczną oskarżonego zgodnie orzekli, że w w chwili zabójstwa oskarżony miał znacznie ograniczoną poczytalność. Prokurator postawił Alfredowi W. dwa zarzuty, pierwszy z nich dotyczy zabójstwa z zamiarem bezpośrednim drugi natomiast psychicznego i fizycznego znęcania się nad Mirosławą K.
Adrian Czarnota