Albo się weźmiesz do roboty, albo cię wykopią
Z wójtem Marklowic – Tadeuszem Chrószczem, samorządowcem o najdłuższym stażu w powiecie wodzisławskim, rozmawia Anna Burda-Szostek. 27 maja obchodzony był Dzień Samorządowca.
Tadeusz Chrószcz ma 61 lat. Ukończył studia techniczne na Wydziale Mechaniczno-Technologicznym Politechniki Śląskiej w Gliwicach, podyplomowe studia ekonomiczne na Akademii Ekonomicznej w Krakowie oraz podyplomowe studia z zarządzania samorządem terytorialnym na uniwersytecie w Lille, we Francji. Był pracownikiem naukowo-badawczym. Wraz z żoną prowadził też specjalistyczny zakład ogrodniczy. Był radnym i wiceprezydentem Wodzisławia. W 1995 r., po usamodzielnieniu się Marklowic, został pierwszym wójtem gminy i funkcję tę sprawuje do dziś. Jest żonaty, ma syna, córkę i 4 wnuków.
– Anna Burda-Szostek: – Pracą w samorządzie zajmuje się Pan nieprzerwanie od 1990 r. Najpierw jako radny i wiceprezydent Wodzisławia, od 1995 r. jako wójt Marklowic.
– Tadeusz Chrószcz: – Miałem to szczęście, że od samego początku mogłem brać udział w tworzeniu samorządu terytorialnego. Początkowo sytuacja była dość niespodziewana. Kto mógł przewidzieć, że ustrój komunistyczny zostanie tak szybko przewrócony. Przy Okrągłym Stole samorząd był trochę zapomniany. Stronie reprezentującej dawny obóz władzy, w życiu nie mieściło się w głowie, że może powstać coś na wzór swobodnego państwa demokratycznego, gdzie mieszkańcy mogą swobodnie wybierać swoich przedstawicieli i poprzez nich sprawować władzę. Ja w najśmielszych snach nie wyobrażałem sobie, że mogę pracować w samorządzie. Pamiętam, że przyszło do mnie kilku sąsiadów mówiąc: „Jakieś zebrania są w sprawie wyborów do samorządu. Nie przyszedłbyś?”. Odpowiedziałem wtedy: nie mam czasu na głupoty. Zareagowałem tak, bo nigdy nie zajmowałem się działalnością polityczną. Ale w końcu koledzy, przyjaciele przekonali mnie i wziąłem udział w wyborach do rady miasta Wodzisławia. Kiedy podsumowano wyniki wyborów przeraziłem się bardzo wysokim poparciem. Powiedziałem sobie: chłopie, skoro ludzie cię wybrali, to masz na plecach obowiązek. I albo się weźmiesz do roboty, albo cię wykopią.
– Czy na starcie było łatwiej, czy też trudniej niż obecnie?
– Łatwo nie było. Władze samorządowe były nowe, większość pracowników administracji pozostało z poprzedniego systemu. I trzeba było zmienić ich podejście do traktowania petentów. Stale mówiłem podwładnym: słuchajcie, ci ludzie byli przyzwyczajeni do tego, że ciągle coś im się nakazuje, że mają robić coś odgórnie. Klient przyjdzie i czasem sam nie wie czego chce, ma prawo, i proszę mi po nim nie wrzeszczeć. On ma prawo pytać, a wy macie mu jak najlepiej sprawę wytłumaczyć.
Pamiętam starszego mieszkańca, który przyszedł do mnie mówiąc: panie wójcie, tej jednej lampy mi nie chcecie zamontować? Chodziło o to, by postawić mu lampę uliczną zaraz obok domu. Tłumaczyłem kilka razy, że nie oświetlamy domów, ale ulice, a on nie mieszkał nawet przy drodze gminnej. „No pieronie, nie godejcie mi tu, że tej jednej lampy mi nie postawicie!” – denerwował się staruszek. Nie mógł zrozumieć, że to już nie tak jak kiedyś – za sekretarza partyjnego, który machnął ręką i rządził jak chciał, a wójt, burmistrz, czy prezydent musiał wykonywać jego polecenia.
– Wyniki wyborów wygrywa Pan z poparciem dziewiędziesięciokilkuprocentowym. kilku procentowym. W pewnym momencie Pana zaplecze namawiało Pana do startowania w wyborach na stanowisko starosty, a nawet wojewody śląskiego. Traktował Pan to poważnie?
– Nigdy nie traktowałem tego poważnie. Raz nawet ktoś chciał zrobić ze mnie prezydenta Wodzisławia. Nigdy nie miałem takich ambicji. Doszedłem do wniosku, że w Marklowicach jest bardzo dużo do zrobienia, że jest tu wielka radość tworzenia, bo wszystko powstaje od podstaw i ludzie potrafią to docenić. Doceniają zarówno to, kiedy zbuduje się salę sportową, w której mieszkańcy mogą się spotykać, jak i kawałek chodnika przy drodze. W 2002 r., kiedy wójtów wybierano w wyborach bezpośrednich, ogromnym zaskoczeniem było dla mnie bardzo wysokie, prawie 94-proc. poparcie. To był najlepszy wynik w całym województwie śląskim. I to zaufanie ludzi daje mi ogromną satysfakcję.
– Od lat, startując na stanowisko wójta, jest Pan jedynym kandydatem do tej funkcji. Czy nie czuje się Pan zbyt pewnie, nie mając konkurencji? Nie tęskni Pan za kampanią wyborczą z prawdziwego zdarzenia?
– Nigdy nie można czuć się pewnie. Mieszkaniec ma zawsze dwie możliwości do wyboru: może zagłosować za, albo odrzucić kandydaturę. Największym wstydem byłoby, gdyby ten jedyny kandydat przepadł. A co do kampanii wyborczej – każdy ma prawo stanąć do wyborów. Myślę, że w przyszłości pojawią się też i nowi kandydaci. Ja nie zwracam uwagi na kampanię, ważne by kandydat miał mądry i racjonalny program. Nie wzięty z sufitu, ale możliwy do realizacji. Nigdy nie wieszałem ludziom gruszek na wierzbie.
– Obecnie w Radzie Gminy praktycznie nie ma Pan opozycji. Czy to Pana nie usypia?
– Dla mnie to nie ma znaczenia. Ważne, żeby patrzeć na wytyczone kierunki rozwoju gminy i je realizować. Jeśli ktoś ma dobre pomysły, to zostają one w lot przyjęte. Nie toczę wojenki z radnymi, kiedy mój pomysł nie przejdzie.
– Czasem można odnieść wrażenie, że trudno Panu przyjąć krytykę.
– Jeżeli nie jestem do czegoś przekonany, to trudno mi się z tym pogodzić. Jeżeli widzę, że krytyka jest nieracjonalna, mówię o tym otwarcie i wprost.
– Czy denerwują Pana kawały na temat Marklowic?
– Nie, zawsze próbuję to obrócić w żart. Stwierdziłem nawet, że sami powinniśmy wymyślać wice na swój temat, bo „duch” w narodzie ginie. Pamiętam też jedno ze spotkań samorządowców z arcybiskupem Damianem Zimoniem. Któryś z samorządowców zażartował sobie wtedy z Marklowic, a arcybiskup odparł: „Proszę pana, ja tamtędy przejeżdżam, widzę co się tam dzieje”. I zgasił tego gościa tak, że ja już nie musiałem nic mówić.
– Co dziś, jako samorządowcowi, przeszkadza Panu najbardziej?
– Bardzo niestabilna sytuacja finansowa państwa, która jest coraz bardziej dotkliwa dla samorządów. Rząd wiele zadań spycha na samorządy, nie przekazując na to wystarczających środków. W samorządzie, a zwłaszcza małym, każda złotówka jest oglądana kilka razy, czego nie można powiedzieć o administracji rządowej. Przeszkadza mi instrumentalne traktowanie samorządów przez władze rządowe, mnogość różnego typu ustaw, czasem niezgranych. Tworzy się nowe prawo, a po pewnym czasie się mówi: „No tak, ale tego nie jesteśmy w stanie zrealizować”. Przykładem może być konieczność tworzenia w gminach stanowiska opiekuna rodzinnego, z czego rząd ostatecznie się wycofał.
– Dziękuję za rozmowę.