Z ulem na kółkach przemierza świat
MARKLOWICE – W Marklowicach można spotkać barakowóz z ulami pszczelarza Leona Zbawickiego
Pszczoły fascynowały go od zawsze. Ale pracując na kopalni nie miał czasu, by zająć się nimi na poważnie. Jednak, jak mówi 65–letni Leon Zbawicki ze Świerklan, już wtedy wiele im zawdzięczał.
– Pracowałem na dole kopalni. Było tam jakieś takie zanieczyszczenie, że wielu kolegów i ja też, nabawiliśmy się okropnej choroby skóry. Łuszczyła się i pękała aż do krwi – wspomina mężczyzna. – Dwa lata jeździłem od dermatologa do dermatologa i nic nie pomagało. Wreszcie znajomy pszczelarz poradził mi, żebym smarował rany maścią z kitu pszczelego, piłem też wyciąg z niego. Po kilku dniach rany zniknęły bezpowrotnie.
Podobnie zresztą pan Leon wyleczył się z nawracającej anginy ropnej. – Nie wiem co to przeziębienie, czy grypa – chwali się. – To zasługa miodu, który regularnie stosowany usuwa z organizmu wszelkie toksyny.
Barakowozem z ulami przez świat
22 lata temu, kiedy mężczyzna przeszedł na emeryturę, pasja odżyła. Swoją pierwszą pszczelą rodzinę dostał od sąsiada, któremu właśnie roiły się pszczoły. – To tak, jak u ludzi. Kiedy w domu jest za ciasno, ktoś musi się wynieść i tak samo robią pszczoły – uśmiecha się Leon Zbawicki. – Matka i część jej pszczół założyła nowe gniazdo na drzewie i ja je „przejąłem”.
Zaczynał od jednej pszczelej rodziny, teraz ma ich od 60 do 80. Oprócz „stacjonarnych” uli ma też 40 rodzin pszczół, które wozi w specjalnie przebudowanym barakowozie. Dzięki temu może przewieźć je w każdy zakątek regionu, by mogły zebrać różne gatunki miodu. Lasy od Pszczyny po Rybnik zna jak własną kieszeń. Teraz pszczoły pana Leona pracują w Marklowicach, na nieużytkach, tuż za Strefą Aktywności Gospodarczej. To, co tam rośnie, np. osty czy wrotycze, dla nas jest chwastem, dla pszczół to miododajne pole.
Dobić trutnia
Pan Leon godzinami może opowiadać o życiu i zwyczajach pszczół. Na przykład o tym, jakimi są świetnymi lotnikami. Mając pięć oczu – dwa duże „binokle” i trzy przyoczka na środku czoła, a w dodatku widząc w nocy, pszczoła radzi sobie w każdej sytuacji. Owady te niezwykle dbają też o czystość ula. Żeby się załatwić wylatują poza dom.
W pszczelej rodzinie, w której znajduje się ok. 20–30 tys. pszczół, każdy ma zadanie do wykonania. Matka, która żyje nawet 6 lat (pozostałe ok. 6 tygodni) znosi jajka, sprzątaczki dbają o czystość, strażniczki strzegą przed nieproszonymi gośćmi, wentylatorki dbają, by schłodzone skrzydełkami wnętrze ula miało odpowiednią temperaturę, no i oczywiście jest masa pszczół, które uwijają się, by zebrać miód. Przez jakiś czas w ulu jest także miejsce dla trutni. Żyją one średnio 3 miesiące. Kiedy przestają być potrzebne, pszczoły głodzą je i wypędzają. A jeśli, mimo tego, któremuś z nich przyjdzie do głowy wrócić do ula, zostaje dobity przez żądlącą go strażniczkę.
Kitem w ból
Każdy zna dobroczynne działanie miodu. Pan Leon potwierdza jednak, że najlepiej kupować miód pochodzący z regionu, w którym mieszkamy. A to dlatego, że jesteśmy uodpornieni na pyłki znajdujące się w najbliższym otoczeniu. A kiedy mieszkając np. na Śląsku, kupujemy miód z odległych części kraju, może się zdarzyć, że znajdujące się w miodzie pyłki wywołają u nas reakcję alergiczną.
Najcenniejszy i najlepszy na przeziębienia jest miód spadziowy, bo zawiera najwięcej soli mineralnych i witamin. Choć to, z czego powstaje wcale nie zachwyca. Mszyce, żerujące na drzewach, wysysają soki z rośliny i oddychając, żeby się nie „zakleić”, wyrzucają resztę poza organizm. Sok spada na liście, z których zlizują go pszczoły, przerabiając wszystko na miód.
Lekiem XXI wieku pan Leon nazywa kit pszczeli, który ma właściwości bakteriobójcze, dezynfekcyjne i przeciwbólowe. Wspomina mężczyznę, którego spotkał kiedyś przypadkowo, przejeżdżając swoim wozo–ulem. – Ledwie mówił, miał bardzo zaawansowaną astmę. Okazało się, że to efekt niewyleczonego do końca zapalenia płuc. Poradziłem mu, żeby pił rozcieńczony kit. I pomogło. Nie tylko odzyskał głos, ale i zapomniał, co to szpitale.
Zawistny pseudopszczelarz
Podobno pszczelarze dożywają sędziwych lat. – To fakt – mówi pan Leon. – Jad pszczeli, którym czasem częstują nas owady, gdy np. przypadkowo przyciśniemy pszczołę do ciała, uwstecznia miażdżycę, kit pszczeli udrażnia naczynia krwionośne, a o zbawiennych właściwościach miodu wie każdy. Początkowo, gdy jednego dnia użądliło mnie 20–50 pszczół strasznie puchłem, ale teraz jestem już odporny na jad. Swoją drogą, to świetny środek przeciwreumatyczny.
Jak mówi pan Leon, największym wrogiem pszczół jest chemia. Wspomina, jak dwa lata temu, w jednym z regionów w Niemczech, po tym jak zaprawiano chemicznie ziarna kukurydzy, wyginęły całe pszczele rodziny. Owady bowiem, produkując miód, filtrują w organizmie wszelkie chemikalia.
Czasem sami, nawet o tym nie wiedząc, przeganiamy pszczoły ze swojego otoczenia. Dzieje się tak np. wtedy, gdy namiętnie kosimy kosiarką każde nowe źdźbło rośliny, pozbawiając owady miododajnych kwiatów.
Ale czasem i zawiść ludzka może być dla pszczół zabójcza. Pan Leon swój barakowóz z ulami zakotwiczył kiedyś w okolicach Pszczyny. Teren był tak miododajny, że pszczoły nie nadążały ze zbieraniem miodu. Inny zawistny pseudopszczelarz postanowił to ukrócić. Nocą wpompował w ule truciznę na muchy. Rano pan Leon drżącymi rękoma zebrał dwa wiadra martwych owadów. Na szczęście część z nich przeżyło.
Anna Burda–Szostek