Krwiodawcy mają we krwi pomoc innym i smykałkę do rajdów
PSZÓW – O dawcach krwi – rajdowcach, związkach z kopalnią, promowaniu krwiodawstwa i powodach zniechęcających ludzi do oddawania krwi rozmawiamy z Adamem Porwołem, prezesem Klubu Honorowych Dawców Krwi PCK przy Kopalni Anna, obchodzącym w tym roku 50-lecie istnienia.
Tomasz Raudner: Od lat dawcy krwi biorą udział w rajdach samochodowych organizowanych z okazji Dni Pszowa. Rajdowcy kojarzą mi się raczej z „biorcami” krwi, a nie dawcami.
Adam Porwoł: Mnie też kiedyś rajd samochodowy kojarzył się z ostrym ściganiem. Z błędu wyprowadzili mnie koledzy. Chyba w 2003 roku dostałem zaproszenie na ogólnopolski rajd krwiodawców. A ponieważ znałem dawców – rajdowców działających w PZMot Wodzisław, zaproponowałem, by tam pojechali. Powiedzieli, że zgłoszą się pod warunkiem, że pojadę z nimi. Odparłem, gdzie ja na rajd. Wtedy wytłumaczyli mi, że tu nie chodzi o ściganie. To majówka na kółkach. W terenie są punkty z wyznaczonymi konkurencjami. Pojechałem, zobaczyłem, spodobało mi się. Pomyślałem, że warto to zrobić dla naszych krwiodawców w nagrodę za oddawanie krwi. Poza tym to promocja krwiodawstwa. Rodziło się to w bólach. Jeszcze kilka dni przed pierwszym rajdem nie mieliśmy chętnych do startu. Ostatecznie zebrało się 14 załóg. Był październik 2003 roku. Zameldowała się m.in. jedna załoga z Zielonej Góry, która jako jedyna nie opuściła wszystkich 9 rajdów. Pszowski rajd ściąga rajdowców z Piotrkowa, Łodzi, Poznania, Knurowa, Jastrzębia. Ostatnio przekonali się również dawcy miejscowi. Dziś już nie muszę kompletować załóg, wystarczy rozpuścić wici i same się zgłaszają. Mogę się skupić na samej organizacji, nagrodach, itd.
– Majówka na kółkach, czyli nie ma w ogóle ścigania.
– Są konkurencje czasowe, w tym ekstremalne, ale w granicach rozsądku. Co roku staramy się wytyczyć inną trasę. W tym roku w Bukowie była do przejechania trasa kilometr w jedną, kilometr w drugą stronę na ślepej drodze, która kiedyś łączyła Buków z Olzą. Dziury, kałuże, naprawdę ekstremum. Także była adrenalina. Kiedyś był wyjazd drogą rowerową na zieloną hałdę w Pszowie. Dla przyjezdnych było to przeżycie. Dziś już nie można wjechać na hałdę, bo jest sprywatyzowana i rozbierana. Poza tym organizujemy konkurencje sprawnościowe, które są związane z tematem rajdu. W tym roku tematem było 15-lecie powodzi tysiąclecia. Dlatego był np. konkurs rzutu kołem ratunkowym. W zeszłym roku był rajd wśród rycerzy. Pomagało nam miejscowe bractwo rycerskie. Przy zamku w Tworkowie rajdowcy przebrani w rycerzy musieli np. walczyć ze smokiem.
– Wspomniał pan, że rajdy promują krwiodawstwo. Takie imprezy są potrzebne, aby zachęcać do oddawania krwi?
– Wszelkie akcje są potrzebne. Nawet jeśli ktoś nie interesuje się oddawaniem krwi, to poprzez takie imprezy może do nas dotrzeć. Robiąc rajdy, współpracujemy z organizacjami, urzędami z gmin, gdzie są trasy. Promujemy ich, a zarazem promujemy siebie. To przekłada się na udaną współpracę. Staramy się angażować do sędziowania poszczególnych konkurencji np. strażaków czy członków klubów sportowych. Po czasie niektórzy stają się dawcami krwi. Sędziowie zabierają ze sobą kolegów, dzieci. Dostają znaczki, emblematy, czują się potrzebni. To ich wciąga. Sami nie zdawaliśmy sobie sprawy, że to tak działa.
– Czy fakt, że kopalnia Anna kończy żywot ma wpływ na przyszłość klubu?
– Myśmy to przewidzieli już dawno. Już w 2001 roku wyszliśmy z założenia, że kopalnia się kończy. Stwierdziliśmy, że trzeba się otworzyć na zewnątrz. Od tego czasu jesteśmy klubem otwartym. Górnicy stanowią dziesiątą część członków. Obejmujemy zasięgiem 12 miejscowości. Zapisują się do nas nawet osoby z Jastrzębia i Rybnika, czyli miast, w których są klubu dawców krwi. Kopalnia Anna w nazwie ma znaczenie historyczne. Z kopalnią niewiele mamy wspólnego. Nawet pomieszczenie nam wypowiedziała. Przygarnęli nas w MOK Pszów. Podziałało. Dyrektor MOK stał się regularnym krwiodawcą.
– Obecnie trwa cykl zbiórek krwi organizowanych wspólnie przez PCK i sieć Intermarche. Jak doszło do tej współpracy?
– To program ogólnopolski. PCK szuka partnerów do działań. Polski Czerwony Krzyż nie dostaje już praktycznie żadnych funduszy z Ministerstwa Zdrowia na promocję krwiodawstwa. Dobrze więc, jeśli znajdują się prywatni sponsorzy jak właściciele sieci Intermarche. Współpraca dobrze się okłada. Są zobowiązani do przekazania nagród, upominków, my dbamy o promocję, zapewniamy atrakcje na miejscu, opiekę nad dziećmi. Pracy jest sporo, ale warto to robić, bo są efekty.
– Ile osób przychodzi na zbiórki krwi?
– To zależy od promocji, która jest trudna. Plakaty na słupach praktycznie momentalnie są zaklejane, głównie przez kredyty chwilówki. Pomagają media, prywatne sklepy chętnie wywieszają plakaty. Dobrze do ludzi trafiają ogłoszenia w kościołach. Słowo z ambony ma większe znaczenie niż plakat. Zwykle na zbiórkę przychodzi około 70-80 osób. Nie oznacza to jednak, że tyle zostaje zakwalifikowanych do oddania krwi. Dziś nie jest tak łatwo zostać krwiodawcą. Są ograniczenia.
– Wymogi się zaostrzyły?
– Tak, jest rozporządzenie ministra zdrowia, które określa kto może oddać krew. Lekarze muszą kwalifikować. Czasem pobyt w konkretnym kraju, w którym występują różne choroby powoduje, że dana osoba nie może od razu po powrocie oddać krwi. Ona może mieć wirusa, którego nie sposób od razu wykryć, a może nim zarazić.
– Czyli można mieć dobre chęci, a krwi się nie odda.
– Trzeba tu rozróżnić dyskwalifikacje czasowe i trwałe. Jeśli ktoś choruje na cukrzycę, albo przechodził żółtaczkę, jest zdyskwalifikowany stale. Dyskwalifikacje czasowe trwają od 1 dnia do pół roku. Przyczynami są operacje, przekucia kolczyków, tatuaże, wizyty u stomatologa, szczepienia ochronne powodują czasową dyskwalifikację. Założenie plomby dyskwalifikuje na dzień, ale już rwanie zęba jest traktowanie jako mały zabieg chirurgiczny i dyskwalifikuje na tydzień. Jeśli widzę, że dawca jest dyskwalifikowany raz, drugi, to się zniechęca. Szkoda, trzeba próbować. Przynajmniej ma się zbadaną krew.
rozmawiał Tomasz Raudner