Trzy pytania do organizatora
Rozmowa z ks. Markiem Bernackim z Rybnika
Natalia Mandrysz: Jakie były początki?
Marek Bernacki: Zaczęło się w 1946 roku, kiedy panowie Stanisław Pol i Emil Lesik obiecali Matce Bożej, że jeśli przeżyją wojnę to pójdą podziękować osobiście na Jasną Górę. Tak też się stało – wojnę przeżyli i w 1946 po raz pierwszy poszli z Rybnika do Częstochowy. W kolejnych latach dołączyli znajomi, koledzy, ich rodziny. Z tych pierwszych dwóch osób dziś jest ponad cztery tysiące.
– Więcej wysiłku kosztują przygotowania czy sama pielgrzymka?
– Mimo wszystko jednak przygotowania. Sama pielgrzymka to kwestia nadzorowania, by wszystko szło swoim rytmem. Przygotowania zabierają więcej, bo trzeba pojawić się na trasie oraz zorganizować stronę biurową, jak np. listy, uzgodnienia. W niektóre miejsca trzeba jechać po raz kolejny, bo niespodziewanie wychodzą problemy. Chociażby w Gliwicach, gdzie rozwiązano szkołę, w której mieliśmy nocleg i należało jechać szukać nowej. Nie raz muszę rozmawiać osobiście z dyrekcją, która sobie tego życzy. Sama pielgrzymka to już miód, jak to ktoś powiedział. Miód, czyli to co najsłodsze i najsmaczniejsze.
– Już na trasie czuje się ksiądz bardziej organizatorem czy pielgrzymem?
– Chciałbym czuć się bardziej pielgrzymem. Niestety, nie wychodzi mi to. Po pierwsze, ponieważ nie idę – jak pielgrzymi – a jadę samochodem. A po drugie dlatego, że moja funkcja wymaga, bym bardziej zwracał uwagę na część organizacyjną. Pielgrzymi idą, a ja muszę im zapewnić bezpieczne i spokojne pielgrzymowanie. Chociaż mam też swoje intencje, więc duch pielgrzymowania także jest obecny.