Siewnik zamiast czapki z lisa
Połomia - O gospodarowaniu na roli dawniej i dziś opowiadają dwa pokolenia miejscowych
Elżbieta i Szymon Skorupowie z Połomi gospodarują na blisko 50 h pola, uprawiając m.in. rzepak, pszenicę i ziemniaki . Do „obrobienia” mają też kilka macior i tuczników, krowę i 3 byki. Gospodarkę odziedziczyli po rodzicach pani Eli, rolnikach z dziada pradziada. – Odkąd pamiętam pomagałam rodzicom w gospodarstwie – mówi 48-letnia pani Elżbieta. – Końmi sadziło się ziemniaki, ręcznie zbierało się i wiązało w snopki skoszone zboże. A w zimie trzeba je było wymłócić w stodole. Potem przyszły takie czasy, że pieniądze na maszyny może by i były, ale urządzeń było jak na lekarstwo. Można je było dostać tylko z przydziału. A teraz to już zupełnie inne czasy, gospodarstwo jest zmechanizowane, tylko w chlewni obornik trzeba ręcznie wyrzucać.
Od rana do wieczora w polu
Ale pani Ela nie narzeka. Od zawsze ciągnęło ją do rolnictwa, skończyła nawet liceum rolnicze i liczyła się z tym, że przyjdzie jej przejąć pałeczkę po rodzicach. Sęk w tym, że nie wiedziała przecież czy znajdzie się ktoś, kto wraz z nią będzie chciał ciągnąć ten nielekki, rolniczy wóz. Ale znalazł się. Jej mąż Szymon, także pochodzi z gospodarskiej rodziny. – Lubiłem tę robotę – mówi – pracę z końmi, pasanie krów, czasem urządzaliśmy sobie biwaki, ogniska.
Po ślubie państwo Skorupowie odziedziczyli 20-hektarowe gospodarstwo po rodzicach pani Eli. Dziś seniorzy rodu: Otylia i Jerzy Polokowie cieszą się, że ich trud nie poszedł na marne i wspominają swoją pracę na roli. – Kiedyś nie było traktorów, wszystko robiło się końmi – mówi Jerzy Polok. – Jak o godz. 6.00 zaczęło się orkę, to z pola schodziło się po ciemku.
Śmierć przy pracy
Ojciec pana Jerzego też był rolnikiem. Zginął przy pracy, kiedy jego najstarszy syn miał 18 lat. – Był czas żniw, sierpień. Ojciec pojechał do siostry pożyczyć młóckarnię. Trzeba ją było trochę oczyścić, więc wyszedł na maszynę, by ją obmieść. Zachwiał się i spadł z 3 metrów ginąc na miejscu. Miał 49 lat. To była straszna tragedia, najmłodszy z moich braci miał 9 lat. Ja byłem najstarszy, dlatego to na mnie i dwa lata młodszego brata spadł obowiązek prowadzenia gospodarki. Było ciężko, ale pomogli nam też sąsiedzi.
Czapką zasiejesz, ogonem zagrzebiesz
Żona pana Jerzego – Otylia, również zna się na gospodarce. – Jako panna chodziłam „na służbę” paść krowy, pracowałam przy żniwach, wykopkach, gospodarka nie była więc mi obca – mówi. – Ale tamtych czasów i obecnych to nie da się porównać. Dziś większość prac jest zmechanizowanych, a i codzienne prace w domu wyglądają inaczej. Dziś każdy ma łazienkę, dawniej myliśmy się w wielkiej misce, ciepłą wodę grzało się na piecu. Kobiety w ciąży pracowały tak samo ciężko jak inni. Pole przecież trzeba było obrobić, krowy podoić. Pierwszą lodówkę kupiliśmy sobie jak najstarsze córki szły do I Komunii.
A nie znudziła się pani ta gospodarka, nie miała pani już tego dość? – pytamy. Pani Otylia uśmiecha się szeroko. – Nie, ale była taka jedna sytuacja – mówi tajemniczo. – Były lata 70-te. Chciałam sobie kupić bardzo modną wtedy czapkę i pelc (gwarowe kołnierz – przyp. red.) z lisa. Pech chciał, że w tym samym czasie mąż złożył wniosek na siewnik, który kosztował dokładnie tyle, co mój wymarzony pelc. Zagadnęłam więc męża, czy mogę go sobie kupić. No to usłyszałam: „Dobra, to ty czapką zasiejesz zboże, a ogonem z lisa je zagrzebiesz”. Zostałam bez słowa. Co było robić. Trzeba to było jakoś przełknąć i obejść się bez lisa. Ale i w wtedy znalazłam dobrą stronę tego medalu: mieliśmy siewnik i nie musiałam już się mordować siejąc zboże koniem.
Kombajn z klimą i lodówką
Dziś, choć państwo Polokowie gospodarowanie zostawili już młodszemu pokoleniu, to w dalszym ciągu ciągnie ich do rolnictwa. Pani Otylia bardzo lubi robić swojskie masło i sery (próbowaliśmy – niebo w gębie), zaś pan Jerzy cieszy oko nowym nabytkiem córki i zięcia – kombajnem Claas. – Tam wszystko jest na „knefle” (gwarowe – guziki, przyp. red.) – mówi 77-latek, który nie odmówił sobie przyjemności jazdy kombajnem. – W kabinie jest klimatyzacja, lodówka na napoje, a nawet radio – widać błysk w oku seniora.
– Ten kombajn, to od zawsze było marzenie mojego ojca – włącza się do rozmowy pani Elżbieta Skorupa. – I cieszymy się, że udało nam się je spełnić.
A pani nie żal, że zamiast wczasów nad morzem musi się pani wczasować na gospodarce? – dopytujemy kobietę. – Nad morzem byliśmy z mężem raz w życiu. Ale wcale nie narzekamy. Oboje lubimy przyrodę, kontakt z naturą. Teraz większość prac jest już zmechanizowana. Rolnictwo bardzo się zmieniło. To w połowie fizyczna praca, a w połowie ślęczenie nad papierkami, prowadzenie ksiąg vatowskich, pilnowanie przelewów.
Pani Elżbieta dodaje, że praca na roli uczy ogromnej pokory wobec natury. – Bo cóż byłoby nam po najlepszym sprzęcie, czy nawozach, gdyby plony zniszczyła powódź albo grad – mówi kobieta. – Na polu czuje się boską rękę, bez Jego pomocy nic by się nam nie udało.
Tekst i zdj. Anna Burda–Szostek