Maryla śpiewała na życzenie
Za nami XX Dni Rydułtów.
Jubileuszowe święto miasta zainaugurowała w sobotę kawalkada samochodów i dorożek pod nazwą Jadą wozy kolorowe. Tego samego dnia na rydułtowskim stadionie wystąpiła Maryla Rodowicz. Koncert zgromadził około 10-tysięczną publiczność. Artystka śpiewała utwory, których oczekiwali od niej zgromadzeni pod sceną fani. Zaczęła od Kasy i sexu. Gwiazdą drugiego dnia imprezy była grupa Happysad. Wcześniej wystąpiły dwa młode zespoły – Nostalgic oraz rydułtowsko-wodzisławska grupa hip-hopowa w składzie Micros, Pold, Baribal i Cedzak.
(mas)
Wywiad z Marylą Rodowicz
– Pani Marylo, czy wie pani, że w sobotę ulicami Rydułtów przejechała kawalkada samochodów i dorożek pod hasłem „Jadą wozy kolorowe”?
– Naprawdę? Fantastycznie! W takim razie muszę zaśpiewać „Jadą wozy...”, chociaż nie planowałam. Zresztą zawsze podczas koncertów pytam ludzi, czego chcieliby posłuchać. Publiczność wykrzykuje tytuły, a ja śpiewam.
– Jest chyba samochód szczególnie bliski pani sercu?
– Tak, czerwone porsche 911. Pierwsze porsche kupiłam w 1974 roku od kolegi. Ale to nie było 911, tylko 914. Pamiętam, że się rozpadało i wymagało remontu. Ale co tam – bardzo chciałam je mieć. Tydzień nim jeździłam, później kilka tygodni stało w warsztacie. Następnie byłam posiadaczką poloneza. Kolejne, tym razem granatowe porsche, dostałam w latach 90-tych od męża. Granatowy to jednak słaby kolor, jeśli chodzi o porsche. Teraz jest czerwone.
– Jest pani znana z imponujących i oryginalnych strojów...
– Zawsze wożę ze sobą całą masę kostiumów, wręcz kilkadziesiąt. Do tego różne dodatki. Nigdy nie wiem, co włożę. Decyduję w ostatniej chwili.
– Czy jako gwiazda takiego formatu ma pani duże wymagania jeśli chodzi o garderobę?
– Całe moje wymagania to pomieszczenie, w którym można rozstawić przywiezione przez nas lustro z żarówkami oraz położyć walizki i worki z kostiumami. Do tego woda bez gazu i kawa z mlekiem. Tyle mi wystarczy.
– Woli pani występować w małych czy dużych miastach?
– To w ogóle nie ma dla mnie znaczenia. Liczy się publiczność – to, żeby ludzie chcieli się dobrze bawić. Czerwiec, lipiec i sierpień to dla mnie i zespołu okres wielu koncertów w plenerze.
– Czy w związku z tym odczuwa pani zmęczenie?
– Nie, ponieważ na początku sierpnia mieliśmy urlop. Zespół się domagał. Wiadomo – mają żony, dzieci. Ja nigdzie nie wyjeżdżałam, tylko siedziałam w domu, bo to najlepszy wypoczynek.
– Zaczynała pani od sportu. Co zaważyło na wyborze?
– Sport pasjonuje mnie do teraz. Kiedy chodziłam do szkoły, uprawiałam lekkoatletykę, która była bardzo popularna. Ale moją prawdziwą, tyle że niespełnioną miłością, był tenis. Grałam przez 20 lat. Wtedy ten sport nie był jednak mile widziany, bo partia uważała go za burżuazyjny. Może gdybym zaczęła później... Tak czy inaczej oglądam tenisa do dziś. Właśnie trwa US Open, więc chodzę niewyspana. Interesuję się też piłką nożną. Tak, tenis i piłka nożna to moje dwa ulubione sporty.
– A sporty wodne? Pytam nie bez kozery. Jesteśmy w sali widowiskowej RCK – miejscu, w którym niegdyś znajdował się basen.
– Wiem! Słyszałam, że pękł z powodu szkód górniczych.
– A sama sala robi wrażenie?
– Piękna, naprawdę piękna. Myślę, że można by tu zagrać kameralny koncert. Taki z klimatem. Bo czym innym jest koncert na stadionie i swobodna atmosfera, a czym innym sala kameralna, która wymaga innego repertuaru, innego grania, innych środków.
– Porozmawiajmy o muzycznych planach. Podobno trwają pracę nad nową płytą?
– Nawet nad kilkoma płytami. W przygotowaniu jest moja antologia. Wszystkie płyty winylowe, nagrania z archiwum radiowego i telewizyjnego wyjdą na CD i DVD.
Rozmawiała: Magdalena Sołtys