Rzeźbienie w glinie uczy pokory i cierpliwości
Rodzina Janiny i Marka Marcinów zakochała się w glinie
POŁOMIA 38-letni Marek Marcinów z wykształcenia jest mechanikiem naprawy maszyn i urządzeń przemysłowych. Pracuje w zakładzie wykonującym tłumiki samochodowe. Ale jego pasją jest tworzenie artystycznych przedmiotów z gliny.
Wszędzie glina
Dwa lata temu żona pana Marka – Janka zapisała się na warsztaty ceramiczne. W domu w wolnych chwilach też zaczęła lepić z gliny aniołki i wypalać je w domowym piekarniku. – Kiedyś żona zaproponowała mi, żebym też spróbował ulepić coś z gliny. No, to zrobiłem domek. I choć nie do końca wyszedł tak, jakbym sobie tego życzył, to zaczęło mi się to podobać.
Ale, jak wspomina połomianin, wszystko szło jak po grudzie, a raczej po brudzie. I nie chodziło o brak zapału, ale o…sprzątanie. – Cała kuchnia zawalona była kawałkami gliny – śmieje się pan Marek. – Sprzątanie tego zajmowało nam codziennie godzinę.
Kiedyś pan Marek, będąc z wizytą u swoich rodziców zaczął marudzić, że glina fajna rzecz, ale przydałby się piec do wypalania, bo domowy piekarnik to jest dobry zaledwie do podsuszenia gliny. – Tak sobie marudziłem, jak rasowy Polak – śmieje się mężczyzna. – Nie dlatego, że chciałem namówić rodziców do kupna pieca, ale po prostu żeby sobie ponarzekać.
Tymczasem zbliżała się 15. rocznica ślubu państwa Marcinów. Ku ich zdumieniu rodzice pana Marka postanowili sprezentować im specjalistyczny piec do wypalania gliny. – Nie spodziewaliśmy się tego, ale ten prezent bardzo nas ucieszył – wspomina pan Marek. – Przez internet znaleźliśmy używany piec i 5 miesięcy temu jego były właściciel przywiózł go do nas aż z północnej Polski.
Trzy godziny układania
Urządzenie wygląda jak ogromna beczka obita z zewnątrz płachtą aluminium. Wykonane jest z cegły szamotowej i ma pojemność 125 litrów. Glina w takim piecu wypala się w temperaturze 930 st. C. Zanim jednak piec rozgrzeje się do tej temperatury musi minąć ok. 6 godzin, samo wypalanie zaś trwa około doby. Nie mówiąc już o czasie, który pochłania odpowiednie ułożenie rzeczy w piecu. Wiadomo – największe i najcięższe idą na samo dno, a potem piętrowo układa się resztę. Czasem trwa to nawet 3 godziny.
Anioł Krzywonos
Janka – żona pana Marka, najbardziej lubi tworzyć aniołki – uśmiechnięte, zadumane, w strojach z różnych epok i w różnych kolorach. – Mamy nawet Annę Krzywonos – śmieje się pan Marek. – To ja tak nazwałem tego aniołka, bo przy wypalaniu stracił nos. Znaleźliśmy go w piecu i jakoś krzywo dokleili do twarzy.
Pasją pana Marka są gliniane rzeźby i artykuły użytkowe, nawiązujące wyglądem do otaczającej go przyrody. Są to więc miski w kształcie liści, ozdobne łyżki, kubki, osłonki na doniczki, patery, talerze z kwiatową ornamentyką, domki do aromaterapii, a nawet korale. – Kiedyś do garażu zaadaptowanego na pracownię plastyczną wleciał duży liść. Przyłożyłem go do płachty gliny, odwzorowałem i wyszło całkiem fajnie – wspomina Marek Marcinów. – Innym razem, jadąc przez Połomię zobaczyłem piękno starego domu. No, to ulepiłem taki sam z gliny.
Zejdźcie z drogi!
Nieudane rzeźby, czy te, które pękły w trakcie wypalania pan Marek ponownie kruszy i wrzuca do wody, odzyskując w ten sposób plastyczną masę do tworzenia. – Glina uczy pokory – zamyśla się. – Jestem zodiakalnym baranem i czasem jak mnie coś zdenerwuje, to zejdźcie mi z drogi. A przy glinie uczę się cierpliwości i uspokajam – śmieje się. – Poza tym, taka wspólna praca bardzo scala całą rodzinę. Lepienie z gliny pokochała też nasza 12-letnia córka Paulina.
W domu państwa Marcinów na każdym kroku widać efekty ich twórczej pasji. Na parapetach, półkach, schodach – wszędzie pełno aniołków, niepowtarzalnych donic i domków. – Teraz czekam na obiecany prezent od żony – ścisza głos pan Marek. – To figurki szachowe. Już nie mogę się ich doczekać.
Anna Burda-Szostek