Czy rydułtowski utoplec jeszcze żyje?
RYDUŁTOWY – Miasto chce ożywić legendę o widywanych przed laty utoplcach – małych, brzydkich, złośliwych ludkach, z którymi rydułtowicy woleli żyć w zgodzie
Już sama jego nazwa, utoplec, zaciekawia i intryguje. – Nie mówimy „utopiec”, bo nie był utopiony, tylko „utoplec”, czyli utoplany, co po śląsku znaczy mokry – wyjaśnia Maria Antonina Wieczorek, miłośniczka lokalnej historii. Utoplce mieszkały tam, gdzie była woda. Jednego z nich widywano na Nowsioku, czyli miejscu, które skupia się dziś wokół odrestaurowanego parku przy ul. Ofiar Terroru. Teren parku był wówczas głębokim rowem, na dnie którego znajdowała się „krzykopa” z wodą i studniami. Pozostałe utoplce żyły jeszcze w Nacynie na łąkach pod Głożynami oraz na Machnikowcu.
Smarował drzwi łajnem
Z utoplcami należało żyć w zgodzie. Wojna z nimi nie wychodziła ludziom na dobre. Z natury stworzenia te były złośliwe, pamiętliwe, ciekawskie i uciążliwe, a rozzłoszczone jeszcze bardziej udowadniały, że nie brakuje im negatywnych cech. Bez powodu robiły rydułtowikom psikusy, głównie po zachodzie słońca, gdyż wtedy zaczynała się pora ich aktywności. – Rano ludzie odnajdywali kury z ukręconymi głowami albo przewrócone płoty. Utoplce kradły jajka, a kiedy nie daj Boże zlizały kroplę rozlanego mleka, zwierzęta przestawały je dawać. Dlatego mieszkańcy uważali, by nie uronić ani odrobiny – wyjaśnia Maria Antonina Wieczorek. Po zmierzchu raczej nie wychodzono z domów, by nie natknąć się na żadnego utoplca. Chociaż jeśli ludek upatrzył sobie jakieś domostwo, najlepszym rozwiązaniem było go po prostu zaprosić. – Inaczej uderzał ze złości w drzwi i smarował je swoim łajnem, albo zrzucał pozostawione przez gospodynie garnki z potrawami, bo nie było wtedy lodówek. Ludzie go więc wpuszczali. Siadał na zapiecku i przysłuchiwał się rozmowom – wyjaśnia miłośniczka historii Rydułtów i dodaje, że kolejnym psikusem utoplca było wylewanie wody z wiader. – Być może nie chciał, by mu ją zabierano – przypuszcza.
Utoplec go posmykoł
O złośliwej naturze utoplca przekonywali się niektórzy panowie z Rydułtów, szczególnie ci, którzy wracali po zmroku pieszo lub furmanką i byli na rauszu. – Nie umieli dotrzeć do domu. Błądzili, a rano odnajdywali się gdzieś pod lasem czy na łące. Mówiło się wtedy, że utoplec ich posmykoł – tłumaczy Maria Antonina Wieczorek. Prawdopodobnie te dziwne stworzenia wiodły samotny żywot i nie uganiały się za kobietami. – Z ich bezżeństwem wiąże się fakt, że porywały dzieci pozostawione w wózkach. Najczęściej dzieci tych nie odnajdywano – dodaje rydułtowianka.
Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie
By ocalić utoplca od zapomnienia, rydułtowski urząd miasta ogłosił akcję zbierania wszelkich materiałów na jego temat. – Obserwujcie i przekażcie nam swoje spostrzeżenia. Może ktoś z was zrobił ostatnio utoplcowi zdjęcie? Może któraś pani wie, że utoplec posmykoł jej życiowego partnera wracającego nad ranem do domu w stanie wskazującym na spożycie, a może jakiś młody człowiek wcale nie poszedł na wagary, ale po prostu spotkał utoplca? – apelują urzędnicy i proszą o rysunki, zdjęcia, spisane historie. Wszystkie można składać w urzędzie, przesłać pocztą lub e-mailem do 11 stycznia. Twórcy najciekawszych prac otrzymają nagrody. Materiały zostaną wykorzystane do promocji Rydułtów.
(mas)
Jak wyglądał utoplec?
Podobno mały i brzydki nad wyraz. Nosił kapelusz i spodnie na szelkach, a zamiast stóp miał kopyta. – W Norwegii w każdym sklepie można kupić takie szpetne ludki, czyli trolle. Uważam, że nasz utoplec jest ich kuzynem, tyle tylko, że złośliwym – wyjaśnia Maria Antonina Wieczorek, która sama nigdy nie widziała utoplca na oczy, natomiast miała okazję zobaczyć coś, co do niego należało. Dziadkowie rydułtowianki byli bowiem właścicielami łąki w pobliżu Nacyny, na której ktoś nieustannie rozrzucał ułożone siano. – Dziadek wziął więc prowiant, zakopał się w sianie i zasnął. Obudziło go kopnięcie. Zobaczył małego ludka. Kiedy chciał uderzyć go jakimś narzędziem, utoplec zaczął uciekać, ale zgubił but, który dziadek przyniósł do domu. Był sznurowany, na skórzanej podeszwie i pasował na obie nogi. Widziałam go. Długo leżał na strychu, ale dom rozebrano i but zaginął – opowiada.
Ożywić legendę
O utoplcu w pewnym momencie słuch zaginął. – Słyszałam o nim, póki żyła moja babcia, mama i ciotki. To był czasy bez telewizji, kiedy ludzie częściej się ze sobą kontaktowali, wspólnie spędzali wieczory i opowiadali swoje przeżycia. Być może stworzenia te wytworzyła ludzka wyobraźnia, by wytłumaczyć pewne zjawiska. Pewne jest, że utoplce były istotami, nie wiem, czy fizycznymi, które wówczas współistniały z ludźmi. Nie wierzę, by utoplca odnaleziono, ale można ożywić legendę o nim i w ten sposób nadać Rydułtowom charakterystyczny rys. Moje pokolenie odchodzi i szkoda, by wieść o tym dziwnym ludku zaginęła – tłumaczy Maria Antonina Wieczorek.