Mieszkają z grzybem
Grzyb panoszący się na ścianach, nieszczelne okna i przede wszystkim brak przestrzeni do tego, by zwyczajnie żyć. Oto w jakich warunkach mieszka rodzina Wowra z Radlina.
RADLIN Agnieszka i Dariusz Wowra mieszkają z trójką małych dzieci w jednym z familoków przy ul. Mielęckiego w Radlinie. Zajmują lokum na parterze. Kiedy wprowadzali się tam pięć lat temu, mieszkanie składało się z dwóch pomieszczeń. Jedno z nich na własny koszt przerobili na kuchnię, łazienkę i niewielki pokój. Tyle, że wtedy ich sytuacja życiowa diametralnie różniła się od tej, w której są dziś. – Jest nam ciężko. Ja choruję na raka. Mam przerzuty. Mąż też leczy się na przewlekłą chorobę – wyjaśnia pani Agnieszka.
Skuwanie i pryskanie nie pomogło
Pięcioosobowa rodzina korzysta właściwie tylko z jednego pokoju o powierzchni około 20 m kw. – Ktoś może powiedzieć, że przecież jest to drugie małe pomieszczenie, które zrobiliśmy z kuchni, ale w nim ściany są tak zagrzybione, że po prostu nie można tam przebywać. Co z tego, że tynk był skuwany, a później pryskałem specjalnym preparatem? Znów wychodzi. A okna? Są tak nieszczelne, że nie pomagają ręczniki i szmaty. Jak pada, to zaraz są mokre. Proszę zobaczyć – mówi pan Dariusz, bierze do rąk leżący przy ramie okiennej ręcznik i wyciska go. Woda leci ciurkiem. Później głowa rodziny prowadzi do łazienki. – Miesiąc temu remontowana, a wodoodporna tapeta już odpada – łapie się za głowę.
Problem ze spaniem
W pokoju, który jest i salonem i sypialnią, znajdują się meble, kanapa, piętrowe łóżko dla Julki i Wiktora oraz łóżeczko dla najmłodszego Krystiana. – Między ścianą a łóżeczkiem ustawiliśmy materac, bo tu też jest grzyb. Dzieci chorują. Ciągle zapalenie płuc albo oskrzeli. Poza tym córka ma już 5 lat, a musi przebierać się przy chłopcach – mówią rodzice. Problem stanowią też próby odsypiania nocek przez pana Dariusza. – Mąż pracuje na kopalni. Jak wraca, to ja biorę dzieci i wychodzimy do znajomych, rodziny albo na spacer, żeby mógł trochę wypocząć. Przecież on też choruje – przypomina pani Agnieszka, dla której kolejnym zmartwieniem jest dalsze leczenie nowotworu, czyli radioterapia. – Jak już się zakończy, przez jakiś czas nie będę mogła kontaktować się z dziećmi – ubolewa.
Spłacają zadłużenie starszej pani
Mieszkanie przy Mielęckiego, które jest w zasobach Spółdzielni Mieszkaniowej Marcel, rodzina otrzymała na zasadzie umowy najmu po starszej kobiecie, która zmarła. – Spłacamy jej zadłużenie, które wynosiło 4,5 tys. zł. Zostało nam 1,4 tys. zł. Niestety przez to zadłużenie nie chcą wymienić nam okien – wyjaśniają. Na czym zależy rodzinie z Radlina? Na większym mieszkaniu. – Przede wszystkim bez grzyba. Może być do remontu i zadłużone. Możemy spłacać, bo mamy stałe źródło utrzymania – zapewnia pan Dariusz. – Byliśmy już w spółdzielni, ale powiedzieli nam, że mamy we własnym zakresie szukać mieszkania albo stanąć do przetargu. Tego pierwszego próbowaliśmy, ale nie ma chętnych. Z kolei na zakup nas nie stać. A nam chodzi tylko o to, by godnie żyć. Już nie wiemy, co dalej robić – dodaje pani Agnieszka.
Magda Sołtys
Spółdzielnia Mieszkaniowa Marcel stawia sprawę jasno. – W świetle obowiązujących przepisów spółdzielnia pełni właściwie rolę zarządcy. O większości spraw decydują lokatorzy. Nie zajmujemy się zamianą mieszkań. Jeśli ktoś we własnym zakresie znajdzie na taką zamianę chętnych, to nie robimy trudności i wyrażamy zgodę. Ale należy pamiętać, że status mieszkań musi być jednakowy, więc akurat w tym przypadku powinny być to dwie umowy najmu – komentuje Bronisław Kutnyj, prezes Spółdzielni Mieszkaniowej Marcel. Wyjaśnia też, dlaczego tak trudno o ewentualną zamianę. – Wiele mieszkań posiada status odrębnej własności. W tym momencie zostało nam tylko około 35 proc. lokali z umową najmu. I wszystkie te mieszkania są obecnie zajęte. Wolny jest tylko budynek przy Mielęckiego, ten po pożarze, ale tam trzeba najpierw ponieść spore koszty, by móc się wprowadzić – zaznacza.
Krystyna Kryszewska, dyrektor OPS-u w Radlinie
W tym przypadku rola pomocy społecznej jest ograniczona. – Możemy opisać sytuację, popierać wniosek. Gdyby dotyczyło to zasobów mieszkaniowych miasta, byłoby łatwiej – podkreśla. Dodaje, że warto jednak, by ktoś z rodziny udał się do OPS-u i porozmawiał z pracownikiem socjalnym lub przedstawicielem biura porad obywatelskich. – Jedno pytanie, jedna odpowiedź i rodzą się kolejne. Musielibyśmy zobaczyć dokumenty i dokładnie poznać sytuację. Dopiero wtedy będzie można cokolwiek zaproponować, pomóc czy wyjaśnić – tłumaczy.