Mały przyjaciel Ani już w księgarni
W Niemarzeniowie rodzi się chłopiec, którego mama umiera, a tato jest nieznany. Jako sierota trafia do bidula, jest bardzo mały, dlatego w szkole nazywa się go Malizna... To początek bajki „Mój mały przyjaciel”, którą napisała dla dzieci młoda, pełna twórczej fantazji raciborzanka Anna Żagiel.
– Skąd pomysł na książkę dla najmłodszych?
– Zawsze pisałam, ale były to przede wszystkim wiersze. Pomyślałam, że mogłabym napisać coś dłuższego. Zaczęłam od książki dla dorosłych. Miała ona traktować o kobiecie w moim wieku, w momencie gdy kształtuje się jej kobiecość. Zależało mi na niezwykłej historii, jednak to co napisałam wydało mi mało nowatorskie. Ponieważ zawsze lubiłam dzieci, zajmowałam się nimi jako niania, pracowałam też jako animatorka kultury, stąd zrodził się pomysł napisania czegoś dla nich. Sama dużo czytam, a większość książek to literatura dziecięca i młodzieżowa. Mam też kilka wydań „Alicji w Krainie Czarów”, które z pasją zbieram.
– Napisanie książki dla dzieci to trudne zadanie, ponieważ mały czytelnik jest niezwykle wymagający...
– Z pewnością pomocne były rozpoczęte studia polonistyczne na Uniwersytecie Jagielońskim w Krakowie, podczas których na swą ulubioną literaturę dziecięcą popatrzyłam z innej strony. Rzeczywiście pisanie dla dzieci nie jest łatwe, istnieją pewne podstawy, które musi zawierać taka książka. Pierwsze trzy rozdziały, które napisałam bardzo spodobały się moim rodzicom i to oni zachęcili mnie do dalszej pracy. Gdy tylko nabrałam przekonania do tego co robię, pojawiło się natchnienia i pisanie poszło bardzo szybko.
– Czy pisząc tę książkę myślała pani o konkretnym dziecku?
– Nie. Książka zawiera fragmenty, które bawią, ale też są momenty smutne, dlatego adresowana jest przede wszystkim do dzieci w wieku 8 – 12 lat, ponieważ młodsze nie do końca mogłyby je rozumieć. Poza tym w książce jest dużo trudnych słów.
Zależało mi, aby bohater książki był jak najbliższy dzieciom, żeby można było z nim się utożsamiać. Chciałam, aby książka sama w sobie była magiczna, nie zaś opisany chłopczyk czy też opowiedziana w niej historia.
– A jaka to historia?
– Maliznę wyobraziłam sobie jako bardzo malutkiego chłopca z mnóstwem piegów na buzi i pięknymi, dużymi, mądrymi oczami, po których można poznać, że jest bardzo inteligentny. Chłopczyk jest samodzielny, lubi swoją samotnię, ale też usilnie poszukuje przyjaciela. Przekonany jest o tym, że ten jego przyjaciel istnieje i to gdzieś na końcu świata, dlatego przez rzekę Nadzieję wysyła do niego rymowane wierszyki...
Pisząc tę książkę dla dzieci, myślałam również o osobach dorosłych, bo my też szukamy takiego przyjaciela na całe życie. Dlatego przewija się w niej tęsknota, by mieć tę bliską osobę koło siebie. Książka jest więc refleksyjna i może być czytana do snu.
– Czy aby nie za poważnie potraktowała Pani małych czytelników?
– Z pewnością nie. Poza takimi momentami, kiedy Malizna próbuje się uśmiechać do smutnego księżyca nad sierocińcem, a księżyc póki co nie odwzajemnia uśmiechu, w książce jest wiele zabawnych akcentów, np. ulica, na której jest sierociniec nazywa się Grząski Grunt. Ciekawe chwile bohater przeżywa w szkole „w której właściwie nic nie wiadomo”. Nauczyciel matematyki i i fizyki rzuca monetą, choć nie pamięta czy matematyka to orzeł, czy reszka i ciągle nie wie, jakie lekcje ma prowadzić.
– Czy wniosła Pani coś ze swego dzieciństwa do książki?
– Tak, jest w książce taki fragment, w którym opisuję radość Malizny na swoim przykładzie. Chciałam pokazać, jak autentycznie można się cieszyć i piszę „że i wy pamiętacie takie chwile wszechobecnej radości, która otwiera wasze serca, unosiła was nad ziemię i pozwalała wam błądzić myślami po ogrodzie wyobraźni. Kiedy byłam nie starszym dzieckiem niż wy, na świat przyszedł najlepszy przyjaciel, jakiego mogłam sobie wyobrazić”. Przyjacielem tym był oczywiście mój młodszy brat.
– Książka jest pięknie ilustrowana.
– Grafiki przygotowało Wydawnictwo Nowae Res z Gdyni, które wydało książkę. Oglądając projekt okładki i rysunki wiedziałam, że ktoś dokładnie książkę przeczytał i doskonale wiedział o co mi chodzi. Nie nanosiłam prawie żadnych poprawek, za wyjątkiem obrazka z sierocińcem, który wydawał mi się za bardzo radosny w kolorystyce, bo wyglądał tak, że sama chciałabym w nim zamieszkać.
– Książkę zadedykowała pani czterem osobom?
– To moi najbliżsi. Wiktor to mój brat, Edytka – moja mama, Adaś – mój tato, a Piotruś – mój chłopak. Zapisując imiona w ten sposób, zadedykowałam to niejako dzieciom nieustannie w nich tkwiącym.
To właśnie oni okazali mi największe wsparcie. Mama była najbardziej surowym krytykiem. Nie przepuściła również moich trzech rozdziałów drugiej części książki, które już zdążyłam napisać, uznając, że są beznadziejne i powinnam zacząć je od nowa. Tato natomiast zaangażował się bardzo w promocję książki. Mam więc świetny kontakt z rodzicami i bratem, stanowimy taką fantastyczną czwórkę.
– A więc historia Malizny będzie miała swoją kontynuację?
– Jeśli wszystko się uda, to chciałabym, żeby ta książka miała wiele kontynuacji i nie zakończyła się na pierwszej czy drugiej części. Żeby czytelnicy rośli razem z Malizną. W kolejnych częściach z pewnością pojawi się więcej postaci w jego życiu, również autorytetów. Mam już koncepcję i plany, co do tego, jak potoczą się dalsze losy małego bohatera.
– Czy książka jest spełnieniem Pani oczekiwań?
– Nie chciałam, żeby książka była infantylna. Kiedy w lutym trafiła do księgarń zastanawiałam się, czy spodoba się czytelnikom i czy ktoś będzie ją kupował, nastrój poprawił mi przyjaciel – szalony optymista, który zapytał: „Wiesz kim była J.K. Rowling przed wydaniem swoich książek o Harry Potterze? Odpowiedziałam – nikim. „A widzisz, ty już jesteś nikim”. (śmiech)
Ewa Osiecka