Ksiądz Szymik nie obraża się na współczesność
O powołaniu, relacjach międzyludzkich, współczesności, śląskiej gwarze i gorączce edukacyjnej rozmawiają z ks. prof. Jerzym Szymikiem uczniowie Liceum Ogólnokształcącego im. Noblistów Polskich w Rydułtowach, Roksana Durczok i Miłosz Bugla. Wywiad został przeprowadzony podczas benefisu księdza profesora z okazji jego 60. urodzin.
Roksana Durczok (RD): Jak mamy dowiedzieć się, co w życiu wybrać, jeśli – jak sam ksiądz mówi – podpowiada to głos od środka. Czy radzi nam ksiądz słuchać tego głosu, jeśli dziś tak niepewne są warunki do realizacji jakiegokolwiek powołania?
Ks. prof. Jerzy Szymik (JSz): Młodym ludziom wierzącym radzę, by pytali o swoją przyszłość Boga. Modlili się, by pokazał im, kim mają w życiu być. Z tego co wiem o Panu Bogu, on takiej modlitwy nie puści mimo swoich boskich uszu. Jeśli z czystym sercem człowiek powie mu: „Panie, chcę robić w życiu to, czego ty ode mnie chcesz”, prędzej czy później Pan Bóg w taki czy inny sposób mu to pokaże. Natomiast ludziom, którzy nie mają łaski wiary, radzę uczciwie słuchać swego sumienia.
Miłosz Bugla (MB): Powiedział ksiądz, że największą radość sprawia mu dobry wpływ własnego przykładu na młodych ludzi. Czy uważa ksiądz, że we współczesnym świecie potrzeba młodzieży bliskich spotkań z rodzicami, nauczycielami, księżmi? Czy mamy do nich dążyć, choć czasami myślimy, że wszystko wiemy najlepiej i wcale starszych nie potrzebujemy?
JSz: Ze swoim dobrym przykładem bym nie przesadzał... Ale koniec żartów, bo pytanie jest bardzo poważne. W tej dziedzinie są dwa rodzaje pychy, która jest królową wad. Jeden rodzaj pychy kierowany jest ze strony ludzi starszych do młodych. To pogarda i uważanie ich za „gówniarzy”, którzy niczego nie rozumieją. Na tym nie można niczego zbudować. W pewnym sensie, bardzo głębokim, do tych „gówniarzy” należy przyszłość. I o tym ludzie starsi muszą pamiętać. Drugi rodzaj pychy polega na tym, że ludzi młodzie myślą o starszych „oni są już na wymarciu, liczymy się tylko my, z jędrnymi piersiami, opalonymi torsami i przyszłością przed sobą”. Oczywiście wymieniam postawy skrajne, ale one są jak zadra w relacjach społecznych. Chodzi o to, by je przezwyciężać. Mamy sobie ogromnie dużo do dania. Wy, młodzi, macie prawo wyfruwać z gniazd, budować życie po swojemu, ale jednocześnie nie przeceniajcie siebie. Macie wokół ludzi, którzy was zrodzili, których mądrość – póki co – jest o coś większa. Warto ich pytać, przypatrywać się, nie powielać ich błędów, tylko budować więź pokoleniową. I odwrotnie. My, starsi, jesteśmy wam coś winni. Miłość, mądrość, dobro. Musimy też pamiętać, że to wy będziecie zmieniać nam pampersy!
RD: Współczesną cywilizację nazwał ksiądz krainą Pepsi–coli. Co najbardziej niepokoi we współczesnej kulturze? Na co mamy się uwrażliwiać?
JSz: Krytycznie oceniam współczesność, ale absolutnie się na nią nie obrażam. Z jakichś powodów Pan Bóg chciał, żebyśmy żyli tu i teraz. Nie wolno obrażać się na swój czas, ale wydobyć z niego to, co jest najpiękniejsze. A co jest szczególnie niebezpieczne w tej epoce? Zależy, z której strony patrzymy. Z mojej perspektywy, czyli księdza, który zajmuje się trochę nauką, trochę sztuką, to pewien rodzaj pychy – myślenia, że „tak, jak teraz nam idzie, to jeszcze nie szło”, że na pewno jesteśmy mądrzejsi od tych, którzy byli przed nami. To brak pewnej pokory, wycofania, a z tym idzie rodzaj bezbożności. Wszystko to są niebezpieczne elementy tego czasu. Natomiast dobre jest to, że w naszej szerokości geograficznej nie ma wojny. To cudowna sprawa, nieocenione dobro. Jeśli nie będzie wojny, będziemy mogli się spotykać wokół dobrych spraw, chodzić do szkoły, kochać się, zakładać rodziny.
MB: Edukujemy się dzisiaj bardzo specjalistycznie. Możemy rozszerzać wybrane przedmioty, inne ograniczać do minimum. Poezją interesują się tylko niektórzy, bardzo nieliczni. Większość z nas nawet nie czyta. A ksiądz ciągle pisze nowe wiersze. Proszę podać kilka powodów, dla których warto pisać czy czytać.
JSz: To jest mój żywioł. Głęboko wierzę, że chrześcijaństwo wytwarza kulturę, która jest kulturą słowa. Jedna z największych ksiąg chrześcijaństwa, Janowa Ewangelia, zaczyna się od zdania: Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo. Z tego porównania bierze się cała miłość chrześcijaństwa do słowa, to, że ono nieustanie rodzi literaturę. Na czym polega nasza modlitwa? Jest cały czas słowna, logosowa i rozumna, wszystkie czytania mają swój głęboki sens, a dobre kazanie jest tego interpretacją. Bogu dzięki na naszej ziemi jest tak, że z każdego właściwie punktu widać jakąś kościelną wieżę. Możemy zanurzyć się w przestrzeni słowa i z tej mądrości zaczerpnąć. Moje powołanie kapłańskie i poetyckie widzę jako całość. Cały czas obracam się w żywiole słowa i bardzo słowu ufam. Sądzę, że kiedy ludzie ze sobą rozmawiają, wtedy to coś buduje.
RD: Znamy namiętny stosunek księdza do gwary śląskiej, przy byciu poetą, który podąża za najlepszymi, jak Herbert, Miłosz, Barańczak, Zagajewski czy Pasierb. Skąd ta miłość się wzięła i – zapytam prowokująco – czy jest dobra?
JSz: Ta miłość wzięła się z korzeni. Bardzo dobrze posługuję się gwarą, a zawdzięczam to rodzinie i środowisku, w którym nigdy ta gwara nie była spostponowana, nie była czymś wstydliwym. W dalszym ciągu ja, moi bliscy i przyjaciele, jesteśmy w stanie przy pomocy gwary wyrazić takie niuanse, takie stany duszy, których w pewnym sensie nie potrafimy powiedzieć po polsku. No bo jak przetłumaczyć „ty mosz ała”? Ale żarty na bok. W tej chwili dzieją się wokół gwary śląskiej rzeczy złe. Po 1989 r. był kilkunastoletni okres jej renesansu. Gwara była wolna od polityki. Ale teraz na Śląsk wkroczyła wielka, drapieżna polityka. Ona chce zawłaszczyć sprawę gwary, oderwać ją od polszczyzny. Dzieją się różne rzeczy, których nie chcę w tej chwili komentować. Natomiast wydaje mi się, że do takich ludzi jak my należy spokojne kultywowanie gwary i nie rozwijanie jej przeciwko komukolwiek lub czemukolwiek, tylko dla sensu, dla komunikacji, dla głębi spotkania. Myślę, że jeśli gwara jest mądrze kultywowana, to nie szkodzi polszczyźnie. Ja odczuwam tylko jej pożytki. Ona czyni moją polszczyznę czymś soczystszym, jestem mądrzejszy dzięki konotacjom z gwarą. Ogromnie dużo jej zawdzięczam.
MB: Na koniec pytanie o szkołę – co ksiądz sądzi o gorączce edukacyjnej, licytowaniu, która szkoła lepsza, wybieraniu, przebieraniu? Uczeń z Pszowa w czasach księdza nie miał dylematu. Liceum w Rydułtowach było najbliżej. Czy pod innymi względami to liceum księdza zawiodło?
JSz: To liceum nigdy mnie nie zawiodło. Uważam wręcz, że otoczyło warstwą ochronną moje życie. Środowisko, które tutaj spotkałem – koleżanki, kolegów, nauczycieli – cały ten świat, mimo że był wielorako zagrożony i zainfekowany komuną, dwumyśleniem, hipokryzją, to jednak całe to prowincjonalne środowisko wytworzyło tak silny pancerz, że wyszliśmy właściwie bez szwanku. Nie mam o nic do szkoły pretensji. Tym bardziej do jej prowincjonalności. Nauczyłem się bardzo głęboko cenić prowincjonalność w swoim życiu. Ona zawiera w sobie konieczną dawkę pokory, a z pokorą jest mi w życiu bardzo po drodze. O gorączce edukacyjnej, o rankingach, o całym wyścigu szczurów w szkołach myślę jak najgorzej. Sądzę, że jest to i skutek i przyczyna wielu złych rzeczy. Oczywiście żyję na tym świecie, pracuję w nauce, podlegam wszystkim jej restrykcjom, biurokracji, technokracji... Natomiast sądzę, że w tym wszystkim dzięki nauczycielom, dzięki zdrowej tkance śląsko-polskiej możliwe jest uczenie się na zasadzie mistrz–uczeń i kroczenie ku światłu. I Bogu dzięki.
Opr. (mas)