Na maturze też mieli ściągi
Maj to miesiąc matur. Postanowiliśmy zapytać naszych samorządowców, jak wspominają swoje egzaminy dojrzałości.
Mieczysław Kieca – prezydent Wodzisławia
Maturę miał w 1999 roku. Pisał z języka polskiego i matematyki. Ustnie zdawał egzamin dojrzałości z polskiego, matematyki i angielskiego. – Matematyka pisemnie była dla mnie obowiązkowa, bo wybierałem się na studia techniczne. Na studia się dostałem, więc poszło dobrze. Dużo lepiej mi poszło z matematyki i języka angielskiego. Jak dobrze pamiętam, we wszystkich przypadkach była ocena dobra. Z polskiego było trzy i cztery. Pisałem coś z buntu w literaturze – wspomina prezydent. Co robił po napisanej maturze? Mieczysław Kieca sięga czasów, kiedy kończył z kolegami 18 lat. Pierwszemu koledze, który doczekał się dowodu osobistego wychowawczyni wzięła dokument. Włożyła za szybkę i powiedziała, że do skończenia szkoły wszyscy mają o tym zapomnieć. Nie chciała ich widzieć z piwem czy papierosem. Prezydent zdawał maturę mając ukończone 19 lat. – Niestety pani profesor zobaczyła nas potem na mieście – wspomina. Czy dużo się uczył przed egzaminem? Mówi, że jeśli człowiek uczy się w miarę systematycznie przez pięć lat, to zakłada, że coś z tego będzie. Z matematyką problemów nie było, z angielskim też. – Przed polskim trzeba było sobie trochę lektur przypomnieć. Każdy miał swoją metodę. Ja jestem wzrokowcem. Pokój miałem oplakatowany szarym papierem, a na nim rozpisałem najważniejsze rzeczy z każdej epoki literackiej – mówi Mieczysław Kieca. Ściągi miał przygotowane z polskiego, jak każdy, ale się nie przydały. – Z matematyki ściągi nie były potrzebne. Mogliśmy korzystać z tablic matematyczno-fizycznych, w których wszystko było. Mnie tylko dziwiło, że były osoby, które nie potrafiły korzystać z tablic – mówi. Wyników z matematyki nie obawiał się. Z niepokojem czekał za to na ocenę z polskiego, choć dziś przyznaje, że wówczas, kiedy prace oceniali nauczyciele szkolni było łatwiej zaliczyć, niż obecnie. Maturę pamięta jako okres ważny, choć niespecjalnie stresujący. Kończył Technikum Mechaniczne i Elektryczne w Bielsku-Białej. Dla niego dużo bardziej stresująca i angażująca była praca dyplomowa i jej obrona. Nie dość, że przygotowania trwały rok, a promotor i komisja byli bardzo wymagający, to poziom matematyki przez przedmioty elektryczne i elektrotechniczne był wyższy, niż na maturze z tego przedmiotu. – Program matematyki w technikum nie obejmował np. całek, które przerabialiśmy na przedmiotach elektrycznych. Więc matematyka była przyjemnością. Na pracę dyplomową robiliśmy nowe stanowiska do laboratorium dla młodszych klas i stanowiska do pomiaru różnych przyrządów. Ja pisałem z optoelektroniki, czyli urządzeń, które pod wpływem światła zmieniają opór, itd. Bardzo ciekawe sprawy – mówi prezydent.
Mirosław Szymanek – wójt Mszany
Matura to było wielkie przeżycie. Przeżywałem to strasznie, bo jakbym tak nie zdał, to byłby obciach. Zdawałem historię i język polski, matematyki się wtedy nie zdawało. Tematów nie pamiętam, ale pamiętam jak wtedy „kułem”. Ściągi miałem – były to tradycyjne harmonijki schowane w kieszeniach marynarki. Do dziś maj kojarzy mi się ze stresem i zakuwaniem. Po latach, wspominając maturę czuję ulgę i myślę sobie: „Jak dobrze, że nie muszę już zdawać tych egzaminów”.
Tadeusz Chrószcz – wójt Marklowic
Uczęszczałem do I LO w Wodzisławiu, maturę zdawałem tam w 1969 r. Obowiązkowo była matematyka i polski. Ja zdawałem także fizykę, z pozostałych przedmiotów byłem zwolniony, bo miałem bardzo dobre stopnie. Fizykę wybrałem, bo miałem bardzo dobrego nauczyciela – pana Kolarczyka, dzięki któremu polubiłem ten przedmiot. Na świadectwie maturalnym miałem tylko dwie czwórki. Maturę zdałem z wyróżnieniem. Podczas egzaminów był stres. Miałem jakieś ściągi, ale na nic mi się nie przydały. Pamiętam, że na polskim musiałem się porządnie zastanowić, zanim wystartowałem. Po 15 minutach od rozpoczęcia egzaminu pomyślałem: „Chłopie, czas leci, a ty masz puste kartki i nic ci nie wychodzi”. Ale jak już „zaskoczyłem”, to poszło dobrze.
Mariusz Adamczyk – wójt Godowa
Wydaje mi się, że kiedyś matury były jednak trudniejsze niż dziś. Teraz na maturę ustną przygotowuje się prezentację na wybrany temat, więc maturzysta wie z czego będzie pytany. A kiedyś pytanie się losowało i mogło się trafić na każdy temat z przekroju nauczania. Z drugiej strony w moich czasach można było liczyć na przychylność nauczycieli, że coś podpowiedzą, podsuną jakiś pomysł. Raczej nie miałem problemów z przedmiotami ścisłymi, zaś pewien kłopot sprawiał mi język obcy. Ogólnie miło wspominam maturę. Niektóre egzaminy na studiach sprawiały mi większe kłopoty.
Krzysztof Jędrośka – sekretarz miasta Rydułtowy
Był piątkowym uczniem rydułtowskiego liceum, orłem z matematyki. Dlatego – wraz z kilkoma osobami, którym królowa nauk niestraszna – miał pełnić rolę „konsultanta”. – Ale ponieważ nasz rocznik był liczny, pisaliśmy nie tylko na dużej sali, ale i na mniejszej. Każdy musiał wylosować miejsce. Wiedzieliśmy, że jeśli do dodatkowej sali dostaną się osoby, które nie radzą sobie z matematyką, będzie tragedia – wspomina sekretarz. Dlatego „konsultanci” jeszcze przed losowaniem umówili się, kto trafi do jakiej sali. – Miałem iść do małej sali, ale wylosowałem dużą. Więc zamieniłem się z kimś innym. Na miejscu okazało się jednak, że jest tam już „konsultant”, który miał iść na dużą, ale ponieważ jego dziewczyna wylosowała małą, to jej towarzyszył – relacjonuje. Zamieszanie trwało. Ostatecznie przyszły sekretarz miasta znalazł się w pierwszym rzędzie na głównej sali. Obok niego siedziała dziewczyna, która była „nogą” z matematyki. – Więc musiałem rozwiązać łącznie 10 zadań. Pięć dla siebie i pięć dla niej. Zdążyłem 8, ale i tak oceniane były 3 najlepsze – podkreśla. Z języka polskiego Krzysztof Jędrośka napisał 11 stron. Wybrał temat „Mickiewicz a sprawa chłopska”. Ze wszystkich przedmiotów otrzymał piątki. – Świętowaliśmy podczas komersu. O 4.30 znalazłem się na rydułtowskim rynku, a o 5.00 miałem wyjeżdżać na obóz harcerski, więc przyszedłem do domu, wziąłem plecak i już mnie nie było – puentuje.
Marek Hawel – burmistrz Pszowa
Jest absolwentem rydułtowskiego liceum na „Skalnej”, uczęszczał do klasy o profilu matematyczno-fizycznym. – W tym roku mija 25 lat od mojej matury. Pisemnie zdawałem z języka polskiego i matematyki, a ustnie z propedeutyki i angielskiego – wylicza. Na egzamin z polskiego burmistrz przyszedł ze ściągą z kieszeni marynarki. – Chyba wszyscy mieli, ale nie korzystałem z niej z dwóch powodów. Po pierwsze, ponieważ traktowałem ją jak rodzaj talizmanu na szczęście. Po drugie – ponieważ to, co na niej było, w ogóle nie było mi przydatne. Pamiętam, że tematy nie przypadły mi do gustu. Ostatecznie wybrałem ten dotyczący literatury z okresu II wojny światowej. Zakres był dość szeroki, w głowie miałem cytaty i pisałem – dodaje. Efektem maturalnych zmagań były piątki. – Świętowaliśmy u kogoś w domu, na prywatce. Byliśmy zgraną klasą. Nie tylko uczyliśmy się, ale też bawiliśmy. To był bardzo przyjemny okres – puentuje.
Marek Gajda – rzecznik urzędu miasta w Radlinie
Jest reprezentantem rocznika, który jako pierwszy musiał zmierzyć się z tak zwaną „nową maturą”. W przypadku ustnego egzaminu z języka polskiego wiązało się to z tym, że należało przygotować prezentację na wybrany wcześniej temat, a w dniu matury przedstawić ją przed komisją. – Zdecydowałem się na temat dotyczący Holokaustu – wyjaśnia Marek Gajda. Po egzaminie podeszła do niego dziennikarka jednej z lokalnych gazet. Pytała o przebieg nowej matury oraz o samą prezentację. – Powiedziałem, że zależało mi na osiągnięciu klimatu zadumy i refleksji. Później w tekście pojawiła się literówka... – wspomina. Wyszło na to, że maturzysta chciał osiągnąć klimat „zadymy i refleksji”.
tora, abs, mas, art