Zbieracz węgla ze zwałowiska: – O mnie ani słowa, bo przyślę swojego radcę prawnego!
Tłumy poszukiwaczy węgla przy zasypywanej kamieniem kopalnianym przepompowni
MSZANA Od kilku tygodni przy przepompowni znajdującej się tuż za wiaduktem kolejowym przy ul. Moszczeńskiej praca wre. I nie chodzi tylko o ciężarówki przywożące tu codziennie tony pokopalnianego kamienia i piasku na zasypanie przepompowni. Od rana do późnego popołudnia pracują tu całe brygady zbieraczy węgla, a raczej jego resztek, przywożonych wraz z kamieniem.
Nie mamy o czym rozmawiać
Jest upalne, majowe przedpołudnie. Obok jednej z gór kamienia siedzi grupka ludzi – kobieta ok. 50-letnia i dwóch mężczyzn – jeden wygląda na ok. 30 lat, drugi na 50-55. Wszyscy brudni, w starych, zniszczonych ubraniach. Zbieracie węgiel? – zagajam rozmowę. Kobieta przytakuje. – Teraz odpoczywamy. Czekamy na kolejną ciężarówkę z kamieniem – mówi. Widać, że chętnie opowiedziałaby o pracy na zwałowisku. Ale młodszy z mężczyzn stanowczo odmawia. – Nie będziemy o niczym rozmawiać. Proszę odejść, nie słyszy pani co mówię? – cedzi słowa ze złością.
Zbieram węgiel, bo lubię
Kilkaset metrów dalej swój rewir ma starszy, około 70-letni mężczyzna. Z wiaderkiem po farbie i młotkiem w ręku chodzi między zwałami kamienia. – Tak, zbieram tu węgiel. Dla przyjemności i dlatego, że mi się nudzi – mówi niechętnie. A jak pan wśród tych zwałów kamienia odnajduje węgiel? – pytam. – A co, nie widzi pani, że się świeci? – odpowiada i wprawnym ruchem błyskawicznie wrzuca do wiaderka bryłkę węgla wielkości orzecha włoskiego.
Nie odrywając wzroku od składowiska mówi dalej: – Nie ma tu dużo węgla, ale zawsze coś się znajdzie. Wiaderko, które trzyma jest już prawie pełne. Staruszek idzie więc do zaparkowanego w pobliżu auta, „na oko” to około 20-letni, ale zadbany „wóz”. Tylne siedzenia są wyjęte, cały tył auta zajmują plastikowe wiadra. Mężczyzna otwiera bagażnik i przesypuje węgiel do znajdujących się tam wiader. Dwa pięćdziesięciolitrowe pojemniki są już prawie pełne.
Próbujemy namówić staruszka na dalszą rozmowę. Nic z tego. – Niech pani idzie do tych tam – wyraźnie poirytowany wskazuje ręką na sąsiadów zbieraczy. – Oni są w grupie, to więcej nazbierają. A jak pani coś o mnie napisze, albo da zdjęcie do gazety, to wyślę do pani swojego radcę prawnego. Bo mam takiego i panią znajdę – rzuca na koniec.
To nie podopieczni OPS
Lokalnym władzom zbieracze węgla z ul. Moszczeńskiej są znani. – To osoby, które do tej pory zbierały węgiel na Szybach Zachodnich – mówi wicewójt Mszany, Błażej Tatarczyk. – Żyją ze sprzedaży węgla zbieranego na zwałowiskach. Sam widziałem, jak któregoś popołudnia grupka ludzi „po fajrancie” taszczyła kilka worków po ziemniakach wypełnionych węglem. Ci ludzie są znani pomocy społecznej.
Czy to podopieczni OPS-u ? – Nie, oni nie korzystają z naszej pomocy – mówi Mirela Ledwoń, kierownik Ośrodka Pomocy Społecznej w Mszanie. – Kiedyś naszym podopiecznym był mężczyzna, który zbierał węgiel na zwałowiskach. Nie pracował, a zbieractwo to był cały jego świat. Ale ten mężczyzna już nie żyje. Tych, którzy zbierają węgiel przy ul. Moszczeńskiej nie znamy.
(abs)