Na pewno nie zyskamy przychylności osób, które zostały przez nas ukarane
Jakie były reakcje strażników, kiedy dowiedzieli się, że referendum w sprawie likwidacji straży miejskiej jest nieważne? Czy fakt, że za likwidacją formacji w mieście opowiedziało się jednak ponad 6400 osób skłania komendanta i jego podwładnych do przemyśleń i wyciągnięcia wniosków? O tym wszystkim w rozmowie z Tomaszem Raudnerem mówi Janusz Lipiński, komendant Straży Miejskiej w Wodzisławiu.
Janusz Lipiński, raciborzanin, 47 lat. Komendant Straży Miejskiej w Wodzisławiu od 1 czerwca 2007 roku. Wcześniej 4 lata zastępca komendanta i pół roku p.o. komendanta Straży Miejskiej w Raciborzu.
Tomasz Raudner: Odetchnął pan z ulgą?
Janusz Lipiński: Po pierwszym referendum w pewnym sensie, bo z ulotki wydanej przed drugim referendum wynikało, że referendyści tak czy inaczej chcieli zlikwidować straż. Ostatecznie referendum pokazało, że większość osób jednak jest nam przychylna i możemy odetchnąć z ulgą, że 24 osoby nie stracą pracy. Aczkolwiek decyzja i tak należałaby do rady miejskiej. Referendum nie było wiążące, rada decydowałaby o likwidacji bądź nie. Ale gdyby referendum było ważne, myślę, że rada zasugerowałaby się i postąpiła zgodnie z wolą społeczeństwa.
Jednak ponad 6400 osób opowiedziało się za likwidacją. Spróbuje pan i strażnicy przekonać ich do siebie?
Trudno przekonywać do siebie osoby, skoro większość nie zna zasad funkcjonowania straży. Jeżeli spotyka się osoby, które mówią, że chcą likwidacji straży, bo tylko zakładamy blokady – w tym roku nie założyliśmy ani jednej, a za cały 2012 chyba jedenaście, i to na pojazdy na zagranicznych numerach, gdzie nie możemy ustalić właściciela. Fotoradar w tym roku tylko raz działał. Nieprawdziwym sloganem jest też ten, że tylko nakładamy mandaty. W internecie czytamy, że czepiamy się babci z pietruszką. Nie jest tak do końca. Jeżeli uchwała rady miasta wyznacza miejsca handlu, to osoby muszą się do tego dostosować. Inaczej bezsensem byłaby jakakolwiek władza samorządu. Osoby, które nam to wszystko zarzucają trudno do czegokolwiek przekonać. Ci, którzy znają nasze zadania, śledzą naszą pracę, doceniają to i wykazali to w ten sposób, że nie brali udziału w głosowaniu, dodając do tego te 328 osób, które poszły do referendum i były przeciwne likwidacji. Wiadomo, że łatwiej mówić – straż miejska jest niepotrzebna. Wystarczyło zadać sobie trochę trudu i sprawdzić. Te trzy tysiące interwencji rocznie, co podkreślałem przy różnych okazjach, mówi samo za siebie. Te osoby do nas dzwonią, proszą o pomoc, zwracają się o poradę. Przykładów mógłbym podać więcej – naszym priorytetem jest likwidacja dzikich wysypisk. Udało się zlikwidować 50. Same mandaty? Ostatnio na odprawie podane były statystyki za dwa tygodnie – nałożonych 13 mandatów karnych i 150 pouczeń. Nasz ekopatrol uczestniczył przez tydzień w pogadankach w szkołach na temat bezpiecznych zachowań podczas tzw. zielonych szkół. Na pewno nie zyskamy przychylności osób, które zostały w jakimś stopniu przez nas ukarane w związku z popełnionym wykroczeniem. Jeśli ktoś popełnia wykroczenie, upominać można go do czasu. Jeżeli przychodzimy z kontrolą na posesję i nie ma umowy na wywóz nieczystości, nie ma pojemników, upominamy raz, drugi i pozostaje to bez skutku, to nie możemy tego zostawić bez reakcji. Jesteśmy od tego, aby zaprowadzać ład i porządek i to robimy. A że jesteśmy czasem restrykcyjni, to już nie jest nasza wina, a tych, którzy nie stosują się do obowiązującego prawa. Ktoś, kto mieszka w jakiejś społeczności, musi zdawać sobie sprawę z tego, że ciążą na nim pewne obowiązki, a my jako straż jesteśmy od tego, aby je egzekwować. Ktoś zarzuca, że zajmujemy się parkowaniem pojazdów. A takie mamy zgłoszenia. Jeśli mieszkaniec ma nam za złe, że zajmujemy się parkującymi, a za trzy dni do nas dzwoni, że ktoś blokuje mu wyjazd z garażu czy podwórka, to też do niego jedziemy. Więc on też musi widzieć, że dopóki nie potrzebuje pomocy, to łatwo jest narzekać. Ale czasem i on może znaleźć się w sytuacji, kiedy trzeba będzie mu pomóc.
Chciałbym wrócić do referendum. Wyniki były znane już w niedzielę wieczorem. Otworzył pan szampana?
Nie. Nie był to powód do świętowania. W pewnym sensie cieszyliśmy się, że jako formacja zostajemy. Doceniamy społeczeństwo, że nam zaufało. Te ponad sześć tysięcy osób chcielibyśmy do siebie przekonać, że robimy dobrą robotę, aczkolwiek jak mówiłem nie wiem, czy nam się uda. Ale jeżeli ktoś rzeczywiście chce zgłębić naszą pracę, to może przeczytać np. na naszej stronie internetowej.
Pierwsza dniówka po referendum. Gratulowaliście sobie nawzajem?
Gratulacji nie było. Każdy odetchnął z ulgą. To nie jest tak, że przychodzimy, siedzimy i świętujemy. Są patrole, interwencje. Z rana o szóstej telefon dzwoni i trzeba do pracy. Tyle, co spotykamy się na przerwie śniadaniowej i zamieniamy ze sobą kilka zdań. Nie jest tak, jak w urzędzie, gdzie wszyscy przychodzą, siadają, hura, fajnie jest, świętujemy, możemy sobie pogadać. Nasza praca polega na działaniu w terenie. Chyba, że po południu, po pracy, ale to już indywidualna sprawa strażników.
Czy w związku z referendum strażnicy zastanawiali się nad zmianą pracy, np. przejściem do policji?
W związku z referendum nikt nie złożył podań o zwolenienie. Ale w ostatnich latach kilku strażników przeszło do policji. Praca w policji jest stabilniejsza, niż w straży miejskiej, czego dowodem były ostatnie referenda.
A są chętni do pracy w straży miejskiej?
Tak, ludzie pytają, składają dokumenty, ale nie mamy przyjęć. Mówimy ludziom, że nie ma sensu składać dokumentów, skoro nie ma naboru. Na dziś nie ma też w ogóle decyzji o zwiększaniu kadry.
Jakieś wnioski nasunęły się panu po referendum? Na przykład w sprawie organizacji pracy strażników, czy tzw. sprzedawania działalności straży miejskiej, żeby dotarło to do mieszkańców?
Nie można powiedzieć, że były jakieś zarzuty, że czegoś nie robimy. Wszystkie zgłoszenia są nagrywane, nie było sytuacji, żeby strażnik odmówił interwencji, chyba, że jest to poza naszym zasięgiem, wówczas przekazujemy temat odpowiednim służbom. Wydaje mi się, że chodziło o likwidację straży dla likwidacji. Gdyby była taka sytuacja, że ludzie idą do referendum dlatego, że straż nie zajmuje się tą czy inną działką, np. likwidacją dzikich wysypisk, to byłaby dla mnie wskazówka. Staramy się robić to, co do nas należy. Kiedy karzemy kogoś, bo wylewa szambo, to jest przeciwny straży, ale pięciu sąsiadów, którym z tego powodu śmierdziało w niedzielę w ogródku oczekiwało naszej interwencji. Podobnie dzieje się w przypadku palących śmieciami w domowych piecach.
Działamy w ten sposób, że wychodzimy naprzeciw oczekiwaniom mieszkańców. Chociażby patrole nocne, które ogłosiliśmy jeszcze przed referendum. Podczas spotkań z mieszkańcami było dużo głosów, dlaczego nie pracujemy w nocy. Chętnie pracowalibyśmy, ale jest nas tylko piętnastu wyłączając dyżurnych. Pracujemy sześć dni w tygodniu od godz. 6.00 do 22.00. Nie jest więc nawet możliwością techniczną, abyśmy pracowali 24 godziny na dobę przy takim stanie osobowym. Jednak w weekendy, kiedy jest najwięcej zgłoszeń i zdarzeń rejestrowanych przez monitoring, nocną służbę uruchomiliśmy. Patrolujemy w nocy z piątku na soboty, z soboty na niedziele oraz przed dniami wolnymi, kiedy nie ma zajęć szkolnych czy pracy. W inne dni wieczorami miasto pustoszeje i praktycznie nie notujemy zgłoszeń.
Być może z końcem roku to się zmieni. Uruchomiona zostanie galeria handlowa, która powinna być otwarta do późnego wieczora. Jeśli przywrócone będą pociągi pasażerskie, również więcej osób należy się spodziewać nocą na ulicach.
Zgadza się, dlatego jeśli będzie potrzeba, będziemy chcieli wprowadzić nocne patrole w pozostałe dni tygodnia. Do tego potrzebni będą jednak dodatkowi strażnicy. Nie zdejmę patrolu dziennego, by jeździł w nocy, gdyż w ciągu dnia mamy 10 – 20 interwencji.
rozmawiał Tomasz Raudner