W ślady Andrzeja Grubby
TENIS STOŁOWY – Sukces pszowian na Memoriale Andrzeja Grubby
Kolejny sukces młodych pingpongistów z Pszowa. Tym razem drużyna SP nr 1 okazała się najlepsza w VII Memoriale Andrzeja Grubby. Nie przeszkodził jej fakt, że jechała w nieco odmłodzonym niż zazwyczaj składzie. Mateusza Kempę, który na zawody nie mógł pojechać zastąpił o dwa lata młodszy Marcin Lasota, który stanął na wysokości zadania i godnie zastąpił swojego starszego kolegę.
Te prestiżowe zawody odbyły się 15 czerwca w hali 100–lecia w Sopocie. W zawodach uczestniczyły reprezentacje 12 szkół podstawowych z całej Polski. W skład każdej wchodziło 3 uczniów. Zawody zostały rozegrane systemem grupowym. Na początek utworzono 3 grupy i grano systemem „każdy z każdym”. Następnie zwycięzcy grup rywalizowali o miejsca 1–3, z drugich miejsc o miejsca 4–6 itd.
Śląsk wśród chłopców był reprezentowany przez uczniów Szkoły Podstawowej nr 1 z Pszowa składzie: Marcin Lasota, Marek Kowol i Kamil Borek. – Dostaliśmy zaproszenie od organizatorów ze względu na to że wywalczyliśmy mistrzostwo województwa – wyjaśnia Grzegorz Miler, opiekun reprezentacji SP nr 1 w Pszowie. Jego podopieczni w grupie eliminacyjnej pokonali kolejno swoich rówieśników z SP Jeżewo, SP Dąbrowa i SP Stepnica. W grupie finałowej stoczyli niezwykle wyrównany i zacięty pojedynek z zespołem SP Drzonków wygrywając ostatecznie 3:2 i pokonali dosyć gładko 3:0 reprezentantów SP Gniew. Tym samym młodzi tenisiści SP nr 1 Pszów, którzy są podopiecznymi Grzegorza Milera, okazali się najlepszą drużyną w turnieju ogólnopolskim VII Memoriału Andrzeja Grubby. W nagrodę z rąk żony Andrzeja Grubby Lucyny i jego przyjaciela Leszka Kucharskiego odebrali wspaniały puchar, złote medale i firmowe dresy.
Warto podkreślić, że jest to już kolejny w tym roku sukces na arenie ogólnopolskiej młodych tenisistów stołowych z pszowskiej szkoły. – Oni zaczynali przygodę z ping–pongiem w pierwszej klasie szkoły. Teraz są w klasie szóstej, za wyjątkiem Marcina Lasoty, który uczy się w klasie czwartej. Te sukcesy są efektem wielu lat pracy, której nie każdemu chce się podjąć. Jak zaczynałem ich trenować to grupa liczyła ponad 20 zawodników. Do dziś zostało 6 – mówi Grzegorz Miler.
(art)