Na wstępie
Tomasz Raudner - Redaktor naczelny Nowin Wodzisławskich
Bardzo spodobał mi się tekst Artura Marcisza o językowej ściądze w punkcie informacji turystycznej, którą posiłkują się osoby nie znające nawet podstaw angielskiego. Jest to sympatyczny przykład zaradności i na pewno lepsze rozwiązanie niż zostanie bez słowa na dźwięk „Good morning”. Turysta też człowiek i zrozumie, że nie każdy gawarii, szprecha czy spika ingliszem. Jakże zgoła inne zdanie o polskiej administracji wyrobił sobie pewien Amerykanin, który z żoną Polką spędzał urlop w naszym kraju. Historia znana mi z pierwszej ręki. Amerykanin postanowił wypytać o różne formalności urzędnika w wydziale urzędu wojewódzkiego zajmującym się cudzoziemcami. Urzędniczka w sile wieku słysząc po angielsku „dzień dobry, nazywam się ...., chciałbym się dowiedzieć, itd...” wypaliła „tu się po polsku mówi”. Po czym wezwała jakąś stażystkę, która biegłą angielszczyzną udzieliła Jankesowi koniecznych informacji. Amerykanin mimo to złożył zażalenie, bo po pierwsze gdzie jak gdzie, ale w tym wydziale znajomość przynajmniej podstaw angielskiego powinna być obowiązkowa, a po drugie nawet bez znajomości języków kulturę zachować należy. Małżonka Amerykanina skwitowała perypetie męża słowami „Welcome to Poland”.