Porąbali siekierą kolegę
Blisko 20 lat trwały poszukiwania 49-letniego Krzysztofa K., wodzisławianina, podejrzanego o zabójstwo
Mężczyzna podejrzany jest o współudział w makabrycznej zbrodni, do której doszło w 1993 roku w Raciborzu. Mieszkaniec Wodzisławia Śląskiego, wspólnie z trzema innymi osobami, brutalnie pobił wtedy mężczyznę. Napastnicy poćwiartowali następnie jego ciało siekierą i wrzucili do Odry. Niedługo po zdarzeniu trzech sprawców zabójstwa zostało zatrzymanych i osądzonych. Krzysztof K. po zdarzeniu uciekł za granicę, aby ukryć się przed polskim wymiarem sprawiedliwości. Wydano za nim list gończy. Podczas kilkuletnich poszukiwań kryminalni ustalili, że mężczyzna przebywa we Francji. W 2010 roku, po przejęciu sprawy przez Zespół Poszukiwań Celowych Komendy Wojewódzkiej Policji w Katowicach, policjanci namierzyli podejrzanego. Dzięki współpracy międzynarodowej polskich i francuskich śledczych mężczyzna został zatrzymany. Choć ekstradycja do kraju była wówczas niemożliwa, z uwagi na trudności z deportacją, śledczy nieustannie pracowali nad sprawą. Mężczyzna, czując na sobie piętno nieuniknionej kary, 11 lipca tego roku wrócił do kraju i oddał się w ręce organów ścigania. Teraz o jego losie zadecyduje sąd. Za zabójstwo grozi mu nawet dożywotnie więzienie.
11 lipca w drzwiach Prokuratury Rejonowej w Raciborzu stanął Krzysztof K., wodzisławianin, którego śledczy próbowali od lat ściągnąć z Francji do Polski
Odpowie za zbrodnię sprzed lat
RACIBÓRZ Podejrzany o brutalne morderstwo sprzed dwudziestu lat wodzisławianin pojawił się z obrońcą. Budynek opuścił już w kajdankach. Zaskoczenie śledczych było tym większe, że Krzysztof K. nie miał zamiaru wracać do Polski. Kiedy w 2011 r. opisaliśmy zbrodnię sprzed lat i starania raciborskiej prokuratury o ekstradycję Polaka, Krzysztof K. wysłał do nas list z Francji. – Jestem osobą, której Prokuratura Rejonowa w Raciborzu przypisała udział w tej zbrodni i która w lipcu
1993 r. z powodów ekonomicznych wyjechała za pracą do Francji. Obecnie w stosunku do mnie trwa postępowanie ekstradycyjne, a Sąd Francuski uwolnił mnie od aresztu, kwestionując ustalenia procesowe Prokuratury Rejonowej w Raciborzu, które zasadniczo odbiegają od standardów praworządności – pisał do nas Krzysztof K. Jak się okazuje, przyjazd Krzysztofa K. do Raciborza był spowodowany przystąpieniem Francji do procedury ekstradycyjnej. – Mężczyzna zgłosił się ze swoim obrońcą do Prokuratury Rejonowej w Raciborzu. Sąd zastosował wobec niego środek zapobiegawczy w postaci tymczasowego aresztowania na okres trzech miesięcy – mówi prokurator Franciszek Makulik, zastępca szefa Prokuratury Rejonowej w Raciborzu.
Darek z tartaku
O co dokładnie podejrzany jest Krzysztof K.? Aby opisać dramat, jaki rozegrał się przed laty w Raciborzu należy się cofnąć do początku lat 90. 22 marca 1993 r., dokładnie o godz. 17.45 dyżurny kędzierzyńskiej policji odebrał zgłoszenie o ludzkim korpusie pływającym w zakolu Odry. Szczątki miały odrąbane ręce i nogi, brakowało również głowy. Policjanci nie wiedzieli o ofierze w zasadzie nic. Biegły z zakresu medycyny sądowej ocenił, że denat może mieć zarówno 18 jak i 50 lat, był pod wpływem alkoholu, pomiędzy łopatkami ma dwie rany rąbane a na ciele liczne tatuaże. Jeden z nich – na brzuchu – przedstawiający twarz pięciu kobiet. To ten szczegół naprowadził później śledczych na właściwy trop. Policjanci nie wiedząc kogo mają szukać sprawdzali wszystkie możliwe tropy. Jednym z nich był tartak w gminie Kuźnia Raciborska, gdzie niejaki Darek, z dnia na dzień nie przyszedł do pracy. Innym kandydatem był młody żołnierz, którego szukała żandarmeria. Przełom w śledztwie nastąpił pod koniec wiosny 1993 r., kiedy dwie kobiety rozpoznały charakterystyczny tatuaż na brzuchu denata. Wątpliwości nie było, zmasakrowany tułów należał do Tomasza N. – raciborskiego kryminalisty.
PKS się spóźniał
Kilka miesięcy wcześniej, we wrześniu 1992 r., administracja Zakładu Karnego w Raciborzu dobrze sprawujących się więźniów nagrodziła przepustkami. Chwilowo za mury wyszli między innymi Zbigniew W., Edward H., Marcin S. i Krzysztof K. Wszyscy w wieku od 29 do 36 lat, z mniej lub bardziej skomplikowaną przeszłością, która zaprowadziła ich za pruskie mury zakładu przy ulicy Eichendorffa. Przyjaciołom zza krat nie podobała się perspektywa powrotu na twardą pryczę. Długo się nie zastanawiali – nie wracamy. Cała czwórka wynajęła na podstawioną osobę mieszkanie przy ulicy Lotniczej w Raciborzu. Pod tym samym adresem zamieszkał Tomasz N., który miesiąc później miał zginąć z rąk współlokatorów. Grupa żyła z włamań do najróżniejszych obiektów na terenie Raciborszczyzny. Łupy, zanim udało im się spieniężyć na okolicznych bazarach, trzymali w mieszkaniu. 20 października 1992 r. Tomasz N. postanowił pójść w swoją stronę i zerwać z grupą. W pośpiechu zabrał wspólne pieniądze i spakował do torby najwartościowsze „fanty”. Nie miał szczęścia. Zanim udało mu się wsiąść do autobusu PKS, wpadł w oko wracających do domu kompanów. Brutalnie pobitego zaprowadzono z powrotem do dziupli przy Lotniczej.
Zrobimy włam
Tamtego dnia kompani podjęli decyzję, że trzeba ukarać wspólnika, który sięgnął po wspólne, ciężko zarobione pieniądze. Przez kolejne dziesięć dni mieszkając z nic nie podejrzewającym Tomaszem N. powoli przygotowywali się do jego zabójstwa. – Od jednego z rolników z miejscowości leżącej pod Raciborzem kupili trzy worki, natomiast w miejscowej cegielni kupili kilkanaście cegieł – czytamy w uzasadnieniu późniejszego wyroku. Cała czwórka postarała się również o samochód – volkswagena passata skradzionego dzień przed mordem w Gliwicach. Nadszedł 30 października, dzień w którym Tomasza miała spotkać kara. Wieczorem koledzy wywabili ofiarę z mieszkania pod pretekstem włamania do sklepu w Zawadzie Książęcej. Wiedzieli po co jadą. Zbigniew W. wziął ze sobą siekierę.
Zbyszek!
Passat z piątką mężczyzn zatrzymał się pod sklepem w Zawadzie. Ktoś rzucił, że jeszcze za wcześnie na włam. Pojechali więc na Łęg za wał nad Odrą. Niby zaczekać na odpowiednią porę. To miejsce wybrali już kilka dni wcześniej. Krzysztof K. i Mariusz S. odjechali sprawdzić co dzieje się pod sklepem. W tym samym czasie za wałem dwójka mężczyzna zaczęła realizować makabryczny scenariusz. Wszystko szło zgodnie z planem. Edward H. otworzył butelkę wódki i poczęstował Tomasza N. – dla odwrócenia uwagi. W tym samym czasie Zbigniew W. wprawnym i szybkim ruchem wyciągnął zza paska siekierę i uderzył nią zaskoczonego towarzysza. Mężczyzna uciekał padając pod razami. – Zbyszek, ty chcesz mnie zabić? – to według akt sprawy ostatnie słowa jakie wypowiedział zamordowany.
Przeciął kręgosłup
Podczas wizji lokalnej Zbigniew W. przyznał się do kilkunastu ciosów zadanych siekierą Tomaszowi N. Kiedy myśleli, że już jest po wszystkim, zauważyli, że Tomasz N. mimo ran próbuje się podnieść z pola. Zbigniew W. ponownie chwycił za siekierę i wymierzył ostateczne ciosy niesolidnemu wspólnikowi. Dwa razy ostrze siekiery trafiło pomiędzy łopatki. Biegły podczas sekcji określił jeden z tych ciosów jako śmiertelny. Wkrótce zza wału dojechała pozostała dwójka. Wspólnie rozkawałkowywali ciało, zapakowali je do worków obciążonych cegłami i wyrzucili do kanału Ulga. Jeden z pakunków zawierających siekierę zrzucili z pobliskiego mostu. Następnego dnia wrócili w to miejsce i przez kilka godzin zacierali ślady. Pół roku później rolnik prowadzący prace polowe znalazł w zakolu rzeki Odry korpus mężczyzny. To jedyna część ciała, którą wyniósł nurt rzeki. Ustalenie i zatrzymanie podejrzanych zajęło policjantom kolejne miesiące. Dopiero 21 czerwca 1994 r. po uzyskaniu wszystkich informacji od zatrzymanych, nurkowie sprawdzili dno kanału Ulga szukając między innymi narzędzia zbrodni. Bezskutecznie.
Wpadł po latach
Wszyscy zatrzymani przyznali się do mordu, niektórzy, jak Mariusz S., który miał podjechać pod sklep w chwili mordu pomniejszali swoją rolę w zabójstwie. Oskarżonych bronili adwokaci z urzędu uznawani dziś za najlepszych prawników na Raciborszczyźnie. Mimo wysiłku obrońców 19 czerwca 1995 r. ówczesny Sąd Wojewódzki w Katowicach wydał surowy wyrok w sprawie brutalnego mordu w Raciborzu. Zbigniew W., który wymierzał ciosy siekierą został skazany na 25 lat pozbawienia wolności. Edward H. i Marcin S. zostali skazani na 13 lat więzienia. Cała trójka dodatkowo na okres dziesięciu lat została pozbawiona praw publicznych. W grudniu wspomnianego roku Sąd Apelacyjny w Katowicach podtrzymał wyrok sądu wojewódzkiego. Jedyną osobą, która wymknęła się wymiarowi sprawiedliwości był Krzysztof K., który dał nogę za granicę. Wpadł w 2010 r. we Francji, jednak sąd wypuścił go na wolność.
Adrian Czarnota