Pozostał akordeon i meblościanka pełna nut
Połomia – Zmarł Józef Pękała, muzyk, dyrygent zespołu „Połomianka” i chóru „Cecylia”
Na jego pogrzeb przyszło ponad tysiąc osób. Niektórzy przerywali nawet urlopy, by móc uczestniczyć w ostatniej drodze Józefa Pękały z Połomi.
Człowiek orkiestra. I to także w dosłownym słowa znaczeniu. Muzyka była miłością jego życia. Grał na akordeonie, pianinie, puzonie i sakshornie tenorowym – instrumencie dętym blaszanym, wyglądem przypominającym zwiniętą spiralnie rurę.
Prowadził m.in. zespół folklorystyczny „Połomianka” i kościelny chór „Cecylia”. Ale znał się także na stolarce, potrafił rzeźbić. Podłogi i panele w niejednym połomskim domu to jego dzieło.
Nie ma sprawy – załatwione!
Pracował w nieistniejącej już dziś kopalni „1 Maja” w Wodzisławiu. Grał w orkiestrach dętych kopalni „1 Maja”, „Zofiówka” i w orkiestrze z Gołkowic. W wodzisławskiej szkole górniczej kształcił kolejne pokolenia muzyków kopalnianych orkiestr. Był bardzo znany i lubiany w całym regionie. Grał na dancingach, zabawach, festynach, na weselach i pogrzebach. Nigdy nie odmówił żadnej prośbie, a jego ulubionym powiedzeniem było: „Nie ma sprawy, wszystko się da załatwić”.
– Znałem go od kilkudziesięciu lat. Był moim pierwszym nauczycielem muzyki – mówi Czesław Wita, obecny dyrygent zespołu folklorystycznego „Połomianka”. – Był wymagający, nie uznawał leserstwa. To był bardzo spokojny człowiek, ale jak zdarzyło mi się nie ćwiczyć, to się denerwował.
Norweskie wojaże
Czesław Wita wspomina lata 90., kiedy wraz z panem Józefem grał w cyrku w Norwegii. – Przesłuchania do tej pracy odbywały się w Warszawie. Organizowały je Zjednoczone Przedsiębiorstwa Rozrywkowe. To była zima, na drodze szklanka. Do Warszawy dotarliśmy jako ostatni, ale udało nam się zakwalifikować na ten wyjazd.
Grę w norweskim cyrku mieli zakontraktowaną na pół roku. – Kiedy tam przyjechaliśmy był marzec. Zima w pełni, mnóstwo śniegu, chlapa – wspomina pan Czesław. – Józef, jak to zobaczył krzyknął: „Kurczę, wracam do domu!”.
Cyrk był objazdowy, codziennie trzeba było przejechać ok. 200 km. – Mieszkaliśmy w jednym kempingu. Ja sprzątałem, Józef gotował: wodę i brotzupę (wodzionka) – śmieje się muzyk. – No i codziennie jedliśmy makrele, albo dorsze. Ja je łowiłem, a Józef przygotowywał posiłek. A jak chcieliśmy komuś zrobić psikusa, to wrzucaliśmy mu ryby na dach kempingu. I przez całą noc mewy stukały dziobami o dach, robiąc niesamowity jazgot.
Na klęczkach z prośbą
W 1988 r. Józef Pękała założył zespół foklorystyczny „Połomianka”, którym dyrygował prawie do końca. – Kobiety z Koła Gospodyń Wiejskich chciały, by powstał zespół folklorystyczny, no a kto inny miałby go poprowadzić i uczyć nas śpiewu, jak nie Józef – wspomina Zofia Gajda. – Poszłyśmy do niego z prośbą. A on, kiedy to usłyszał odpowiedział: „Jo tam nie chca mieć nic wspólnego z połomskimi babami!” – śmieje się pani Zofia. – Ale my nie dałyśmy za wygraną. Ówczesna przewodnicząca koła uklękła przed nim na kolana i prosi: „Józefku, ty nas musisz uczyć”. Roześmiał się, machnął ręką, zapytał żonę czy się na to zgadza, no i tak powstała „Połomianka”.
W kostkę!
Jego wychowankowie z zespołu mówią, że był do bólu wyrozumiały. – Miał dla nas świętą cierpliwość, bo przecież wszyscy jesteśmy samoukami – mówi Aniela Skupień, prywatnie kuzynka zmarłego. – Nigdy nikomu nie powiedział, że źle śpiewa, nikogo nie chciał urazić. Jeśli zwracał uwagę, to tak ogólnie: „Ktoś mi tam źle śpiewa”, choć bardzo dobrze wiedział kto to. Potrafił docenić każdego i każdego do zespołu przyjął. A że komuś zdarzyło się fałszować? No, przecież nikt się od razu mistrzem nie urodził – jak mawiał. Zawsze mówił: „Prosza was, chodźcie na te próby, prosza”. I chodziliśmy, przede wszystkim dla siebie, ale i trochę dla naszego dyrygenta.
– Nas w zespole nie strofował, ale jak grał z kimś w orkiestrze, a ten ktoś fałszował, to potrafił delikwenta kopnąć w kostkę – dodaje z uśmiechem Czesław Wita.
Był częścią każdej połomskiej rodziny
Zawsze punktualny, optymista i perfekcjonista z poczuciem humoru. Na każdą próbę zespołu przynosił nowe żarty, którymi rozbawiał swoich muzyków. „Połomianką” dyrygował niemal do ostatnich chwil życia. Kiedy choroba dawała mu się już we znaki, kierował zespołem na siedząco. Ale próby nie opuścił.
– Miał jeszcze tyle planów. Z muzykami z „Zofiówki” wybierał się do Włoch, nie wiedział, że ze szpitala już nie wróci – mówi Teresa Pękała, żona zmarłego. – Pozostały instrumenty muzyczne i meblościanka pełna nut i nowych aranżacji muzycznych. Teraz gra na nich nasz wnuczek, który ukończył szkołę muzyczną, z czego mąż był bardzo dumny. Kiedy jest mi ciężko na duchu, wnuczek bierze akordeon dziadka i gra…
– Będzie nam go bardzo brakowało. Józef był częścią niemal każdej połomskiej rodziny – mówi Sylwester Wrożyna. – Grał przecież na wszystkich weselach, pogrzebach i innych uroczystościach. To był po prostu dobry, życzliwy i uczynny człowiek.
Józef Pękała zmarł 15 lipca, po ciężkiej chorobie. Miał 73 lata.
(abs)