Na wojnie z prusakami i karaluchami
Barbara Kasperek od 30 lat prowadzi firmę dezynsekcyjną
Wodzisław Walczy z gnieżdżącymi się w mieszkaniach pluskwami, karaluchami i szczurami. Ale to nic w porównaniu z usuwaniem robactwa po rozkładających się zwłokach ludzkich.
Niewiele kobiet w fachu
Barbara Kasperek od 30 lat prowadzi w Wodzisławiu firmę zajmującą się dezynfekcją, dezynsekcją i deratyzacją różnego rodzaju pomieszczeń. W tym fachu w Polsce pracuje może kilkanaście kobiet.
Pani Barbara zajmuje się mieszkaniami na terenie Wodzisławia, Rybnika i gminy Gorzyce. W ofercie ma także ozonowanie, czyli najnowszą metodę dezynfekcji, bez użycia środków chemicznych. W tym wypadku używa się specjalnego agregatora wytwarzającego azot dezynfekujący pomieszczenia, czy urządzenia. To bardzo dobry sposób na pozbycie się nieprzyjemnych zapachów, np. dymu papierosowego z samochodu. Agregat przydaje się także m.in. do oczyszczania pomieszczeń, w których przez dłuższy czas znajdowały się zwłoki.
Dywan „chodził” od robaków
Wezwania do takich wypadków wcale nie są rzadkością. – W jednym z mieszkań w Rybniku zwłoki leżały w mieszkaniu około miesiąca – wspomina pani Barbara. – Pamiętam, że zostałam tam wezwana przed północą. Kiedy przyszłam dywan już „chodził” od robaków. Opanowały one już cały pion bloku. Kobieta mieszkającą piętro niżej akurat wróciła z grzybobrania. Myślała, że glisty które znalazła w mieszkaniu przywlokła z lasu. I tak siedziała sobie miętoląc palcami te „grzybowe” glisty. Kiedy dowiedziała się, że to glisty ludzkie o mało nie zwymiotowała.
W Wodzisławiu pani Barbara została kiedyś wezwana do dezynfekcji samochodu, w którym młody mężczyzna odebrał sobie życie. – Podczas gdy rodzina myślała, że wyjechał, on przez dwa tygodnie był w tym samochodzie, w garażu. Siedzenie auta było już „wyżarte” przez robaki, zapach był okropny. Zrobiło mi się niedobrze.
Kobieta żartuje, że jej fach, to dobry sposób na odchudzanie. Przez kilka dni po takim zdarzeniu nie ma się w ogóle apetytu.
Karaluchy kapią z sufitu
Do pracy zakłada specjalny kombinezon, maskę na twarz, okulary, rękawiczki i kalosze. Najczęściej musi walczyć z prusakami, karaluchami, mrówkami faraona i zwykłymi mrówkami. – Robiłam kiedyś dezynsekcję w jednym z domów pomocy społecznej. Jak z zakamarków kuchni i magazynów, z sufitów zaczęły „spadać” pięciocentymetrowe karaluchy amerykańskie byłam przerażona. Na szczęście takie sytuacje zdarzają się sporadycznie.
Od niedawna w „odwiedzanych” przez panią Barbarę mieszkaniach pojawiły się pluskwy. Gnieżdżą się głównie w tapczanach, łóżkach. – Ludzie je skądś przywożą. Na przykład ktoś jechał zapluskwionym pociągiem, autobusem i przyniósł robala do domu. Pluskwy są bardzo małe, trudno je zauważyć, a rozmnażają się bardzo szybko.
Szczur w klozecie
Z kolei w piwnicach idealne warunki znalazły pchły żerujące np. na kotach. – Czasem jak idę do takiej piwnicy w białym, roboczym kombinezonie, to wychodzę cała czarna od pcheł – mówi kobieta. – Nie jest to miłe. Takie kombinezony trzeba od razu spalić. Niedawno w osiedlowych piwnicach pojawiły się szczury. – Na jednym z mieszkań na parterze bloku szczur wychodził sobie z muszli klozetowej. Gospodyni domu była przerażona. Ale kilka chwil wystarczyło, by gryzoń wylądował w specjalnej klatce. Potem firma utylizacyjna odebrała „paskuda” i po sprawie.
Facet w dziurawych majtkach
Podczas pracy, obserwując zachowanie niektórych ludzi, pani Barbara nieraz uśmieje się do łez. – W mieszkaniu na jednym z rybnickich osiedli, gdzie miałam robić dezynfekcję, drzwi otworzył mi mężczyzna… w masce tlenowej. Rodzinę zamknął na balkonie. „Jestem przygotowany” – oświadczył. – O mało nie dostałam ataku śmiechu.
Kiedyś kobieta miała zlecenie dezynfekcji piwnicy w bloku, w którym zagnieździły się pchły. Mężczyzna, który przyszedł otworzyć piwnicę był w samych majtkach… dziurawych jak sito.
Ciekawie było też na jednej z plebanii. – Miałam tam wytępić prusaki. Księdza proboszcza akurat nie było, dlatego drzwi otworzył mi kościelny. A miał tak wypite, że mnie zamknął na tej plebanii i poszedł sobie. Tak waliłam w drzwi, że w końcu po dwóch godzinach mnie usłyszał.
Było też starsze małżeństwo, które zaalarmowało dezynsektorkę, że coś ich w mieszkaniu gryzie. – Przyjechałam, a oni mówią: „Niech się pani rozbierze do majtek, bo to robactwo dopiero „czuć” jak się siedzi porozbieranym”. Myślę, dziwni jacyś, mają jakąś fobię. No, ale dobra. Ubrałam spodenki i czekam z nimi. „Czuje pani jak gryzie?” – pytają. Przytaknęłam, choć nic mnie nie gryzło. Dla świętego spokoju spryskałam mieszkanie chemikaliami i ich też już nic nie gryzło.
Zamknięta w celi
W tym fachu trzeba być dyspozycyjnym w świątek i piątek, dlatego o urlopie pani Barbara nawet nie marzy. Trzeba dbać o robotę, bo konkurencja na rynku dezynfekcyjnym jest bardzo duża. Pani Barbara ma np. podpisaną umowę z komendami policji w Rybniku i Wodzisławiu. Do 48 godzin musi wyczyścić policyjne cele, w których przebywały osoby zatrzymane. A te wnoszą tam nieraz świerzb czy wszy.
Pomimo że pani Barbara z robactwem ma do czynienia na co dzień, nigdy nie zdarzyło się, żeby jakiś robak ją pogryzł. Kombinezon ochronny jest dość szczelny. Może tylko czasem prusak wejdzie do buta, usiądzie sobie na szyi… Cóż, taka robota.
Z wieloletniego doświadczenia zawodowego pani Barbary wynika, że jesteśmy brudasami. – Nieprana latami pościel, z sufitu karaluchy nieraz aż kapią, a właściciele mówią: „Pani, u nas jest czysto!. Nie wiemy, skąd to robactwo”. Czasem zwraca wtedy uwagę, że trzeba by sprzątnąć mieszkanie. Ale nie każdemu można to powiedzieć, bo nieraz za taką uwagę można szybko „wylecieć”.
(abs)