Żołnierz generała Maczka
Edmund Szczyrba z Rydułtów służył w 10. Pułku Strzelców Konnych w 1. Dywizji Pancernej gen. Stanisława Maczka
RYDUŁTOWY 89-letni Edmund Szczyrba urodził się w rydułtowskich w Radoszowach. – Domu, w którym mieszkałem, już nie ma. Jako chłopiec najchętniej grałem z kolegami w piłkę nożną – wspomina okres dzieciństwa. Gdy miał 15 lat, został wywieziony na roboty przymusowe. Trafił do gospodarza w miejscowości Gamau. – Pracowałem u bauera – mówi. Po roku wrócił do domu, ale już kilka tygodni później wywieziono go ponownie, tym razem do robót w fabryce remontowej wagonów towarowych w Gleiwitz. Tam spotkał Francuzów polskiego pochodzenia, ktorzy w 1943 roku pomogli mu uciec, a potem motorówką przetransportowali do Wielkiej Brytanii. – Pamiętam, że jak szedłem na wojnę, dostałem od mamy różaniec. Mam go do dziś. Nie wiem, co mama powiedziała mi na pożegnanie. Starsi ludzi dużo się wtedy modlili – dodaje.
Spało się w czołgu
W Szkocji po przeszkoleniu pancernym dostał przydział do 10. Pułku Strzelców Konnych w 1. Dywizji Pancernej gen. Stanisława Maczka. 31 lipca 1944 roku razem z całym pułkiem wylądował w Courseulles sur Mer w Normandii. W stopniu st. strzelca służył w plutonie szturmowo-ropoznawczym pod dowództwem por. Mariana Plichty jako przedni strzelec i drugi kierowca czołgu. – Byliśmy młodzi, uwielbialiśmy jeździć czołgami po wertepach. 10 sierpnia 1944 roku weszliśmy do walki. Najpierw jeździliśmy na cromwellach, później na stuartach. Początkowo mieliśmy 9 czołgów, potem tylko 6. Byliśmy plutonem rozpoznawczym. Sprawdzaliśmy, czy nie ma nieprzyjaciela – opowiada. Po każdym, kolejnym zakończonym dniu wojny, jeden albo dwóch z załogi starało się o paliwo, naboje i jedzenie. – Spało się obok czołga albo w czołgu, czasem w opuszczonym domu (maczkowcy mówią obok „czołga”, gen. Maczek też tak pisał)
Zapach spalonych ciał
Edmund Szczyrba walczył we Francji, Belgii, Holandii i Niemczech. Brał udział w działaniach w Normandii. – Pod Chambois to były najcięższe walki. Tam było wszystko zniszczone, gorąco, zapach spalonych ciał. Dużo żołnierzy zginęło. Siedział kierowca ciężarówki, trzymał się kierownicy, kula w łeb spalony. Albo bomba uderzyła w samochód z rannymi i wszystkich zabiła – wspomina trudne czasy.
Strzał z ukrycia
11 kwietnia 1945 roku przy oswobodzeniu wsi Exloo w Holandii Edmund Szczyrba został ranny. – Wjechaliśmy na takie duze skrzyżowanie, nasz czołg był pierwszy. Cisza. Szła kobieta. Okłamała nas, że nie ma tu Niemców. Wykoczyłem, a oni pewnym momencie zaczęli strzelać do mnie z ciężkiego karabinu maszynowego. Wróciłem do czołga. Pojechaliśmy w tamto miejsce. Grupa Niemców poddała się. Znów wyskoczyłem z czołga, żeby odebrać im broń. Niestety jeden z Niemców postrzelił mnie z ukrycia w palec. Widzę krew, a on ucieka. W czołgu było dwóch strzelców. Zastrzelili go – opowiada. W tym momencie dla Edmunda Szczyrby wojna zakończyła się. – Odwieźli mnie na lotnisko, potem samolotem przetransportowali do Brukseli, do wojskowego szpitala. Jak wróciłem po wyleczeniu, pułk był już na okupacji – dodaje.
Jak wy się boicie, to ja idę
Do pułku wrócił w połowie czerwca 1945 roku. Za odwagę został odznaczony Krzyżem Walecznych. – Moje najcenniejsze odznaczenie. Nie chcę chwalić, ale z załogi każdy się bał wyskoczyć z czołga. Ale ktoś musiał. Więc mówiłem: jak wy się boicie, to ja idę. Sam się czasem dziwię... Dlatego z załogi sam otrzymałe, Krzyż Walecznych. – podkreśla. Na okupacji w Niemczech był kierowcą dowódcy szwadronu, rtm. Stanisława Krasińskiego i ks. kapelana Andrzeja Głażewskiego. – Poznałem też gen. Maczka. Był bardzo spokojnym człowiekiem – podkreśla.
Dobry kierowca
W polskim wojsku Edmund Szczyrba służył do 1947 roku, odszedł w stopniu kaprala (kilka tygodni temu w Świętoszowie otrzymał stopień podporucznika). Po wojnie osiedlił się w holenderskim Utrechcie, gdzie mieszka do dziś. – W Anglii nie chciałem mieszkać ze względu na złą pogodę. We Francji i Belgii musiałbym z kolei pracować na kopalni, co też mi nie odpowiadało. Więc wybrałem Holandię – tłumaczy. W Holandii poznał żonę Luizę. Jest ojcem 2 dzieci. Najpierw pracował w fabryce wagonów, potem w narzędziowni, a przez 26 lat prowadził szkołę nauki jazdy. – Rok temu sam prowadziłem samochód. Żadnego wypadku, mam 80 proc. zniżki – zapewnia.
Codziennie owsianka
Podporucznik Szczyrba jeszcze rok temu nie narzekał na zdrowie. Codziennie przez trzy kwadranse spacerował, dużo jeździł na rowerze, a w zimie... na łyżwach. Wcześniej trenował nawet łyżwiarstwo figurowe. – Codziennie jem owsiankę. Żeby być w formie, polecam też surową paprykę i ciemny chleb. W ogóle dużo warzyw i owoców. Nigdy nie paliłem papierosów, wódkę piłem od czasu do czasu, tylko jeden kieliszek – puentuje.
(mas)