Pracował dla papieża, znają go w Boliwii i na Hawajach
Antoni Rduch z Połomi wykonał napędy dzwonów dla 7 tysięcy kościołów na całym świecie
POŁOMIA W ciągu 40 lat wykonał napędy dzwonów do ponad 7 tysięcy kościołów na całym świecie. Za swoje zasługi na rzecz Kościoła 66-letni Antoni Rduch z Połomi został w tym roku wyróżniony papieskim medalem „Pro Ecclesia et Pontifice” - „Dla Kościoła i papieża”.
Zarwane noce
Elektronika interesowała go od zawsze. Już jako młody chłopak z zaciekawieniem przysłuchiwał się dźwiękom wydawanym przez kościelne dzwony, zastanawiając się jak to działa. – Rodzice mieli gospodarstwo rolne. Ale mnie praca na roli nie pociągała – wspomina pan Antoni. – Oczywiście pomagałem rodzicom, ale razem z bratem bliźniakiem nie mogliśmy się doczekać zachodu słońca – śmieje się. - W nocy, kiedy rodzice poszli spać, zapalaliśmy światło i dłubaliśmy przy naszej ulubionej elektronice rozkręcając radia, wzmacniacze, nadajniki. Przespaliśmy się godzinę lub dwie i trzeba było iść do szkoły. A rodzice zachodzili w głowę: „Co tym synkom jest, że tacy ospali? Może chorzy?”.
Kopalniana szkoła automatyki
Po skończeniu technikum radiotelewizyjnego pan Antoni zaczął pracować w kopalni, która reklamowała wtedy od wojska. Zatrudniony w dziale technicznym kopalni Jastrzębie obsługiwał rozdzielnie, wentylatory, maszyny wyciągowe. – Kopalnia była dla mnie dobrą szkołą automatyki – mówi. - Poznałem tam różne urządzenia: amerykańskie, angielskie. Kiedy po 8 latach odchodziłem z kopalni płakałem jak dziecko, tak było mi żal tej roboty. Ale tam praca była od dzwonka do dzwonka, robiło się niemal w każdą niedzielę, po 12 godzin. Człowiek był uziemiony.
Najlepszą reklamą była dobra robota
Do otwarcia własnej firmy namówiła go żona. Jak mówi, z kopalni odszedł na próbę, ale już tam nie wrócił. Razem z bratem bliźniakiem - Janem, który prowadzi dziś własny zakład zajmujący się m.in. nagłaśnianiem kościołów, otworzyli swoją firmę. Niedawno zmarła żona pana Antoniego zajmowała się księgowością, odpisywała na listy. - Zawsze mnie wspierała, rozumiała moją pasję. Bardzo mi jej brakuje – mówi Antoni Rduch.
Bracia pracę w swoim zakładzie rozpoczynali w trudnych czasach systemu komunistycznego. Wykonywali napędy dzwonów, zegary wieżowe, nagłośnienia. Pierwszym kościołem, dla którego wykonali napędy dzwonów był kościół w ich rodzinnej Połomi. Potem przyszły kolejne zamówienia. A kiedy pocztą pantoflową zaczęły rozchodzić się informacje o świetnych fachowcach, zamówienia zaczęły napływać jedno po drugim. Firma się rozrastała. – Naszą reklamą była robota - mówi pan Antoni. - Przez 20 lat pracy nigdzie się nie ogłaszaliśmy, a i tak zamówień było bardzo dużo.
Gadu, gadu i jest benzyna
Jeszcze w stanie wojennym pan Antoni zaczął pracować dla kościołów za granicą, m.in. dla Ekwadoru, Boliwii. – Pamiętam jak polski misjonarz miał odebrać nasze urządzenia z Gdańska. Dla nas dowiezienie tam sprzętu było prawdziwym wyzwaniem. Zawieźliśmy sprzęt, ale na drogę powrotną nie mieliśmy już paliwa. Wszystko było wtedy na kartki, na stacjach brakowało benzyny – wspomina. - W Toruniu przez dwa dni czekaliśmy w hotelu, aż na stację benzynową przywiozą paliwo. A zatankować na przydział można było tylko 10 litrów. Na kolejnej stacji benzynowej zauważyłem pracownika z opaską „Solidarności” na ramieniu. Mówię więc do brata, który ze mną jechał: „ty porozmawiasz z tym, co nalewa, a ja zagadam drugiego, porozmawiam o strajkach na Śląsku. I tak, zagadując tych ludzi zatankowaliśmy pełny bak. Kiedy pracownik stacji się zorientował zaczął strasznie krzyczeć. No, ale dzięki temu na pełnym baku dojechaliśmy aż do Katowic – uśmiecha się pan Antoni.
Gonitwa
Dziś sprzęt wysyła się samolotem, są maile, komórki. Dawniej do dyspozycji był tylko telefon stacjonarny i listy, które całymi stosami piętrzyły się na biurku pana Antoniego. – To była ciągła gonitwa, człowiek miał wyrzuty sumienia, że za mało czasu poświęca najbliższym. O wczasach nie było mowy, czasem udało się pojechać na pielgrzymkę.
Ale dzięki swojej pracy pan Antoni zwiedził wiele krajów na całym świecie. Był m.in. w Ziemi Świętej, w Meksyku, Wietnamie i Kambodży. Odwiedził Islandię, Hawaje, Grecję, Turcję, Irlandię. Wiele razy był na Ukrainie. Wspomina wzruszenie na widok dzwonów w Łopatyniu, niedaleko Krzemieńca, które mieszkańcy wioski w czasie II wojny zakopali w ziemi. Przeleżały tam tak 70 lat. Dwa lata temu pan Antoni wykonał napęd dla zabytkowych dzwonów.
Telewizja przecięła nasze kable
Nieraz musiał sobie radzić z sytuacjami stresowymi, z presją czasu. – Robiliśmy z bratem nagłośnienie papieskiej pielgrzymki w Krośnie. Głośniki zamówiliśmy w Tonsilu – opowiada. - Okazało się, że cała partia była wadliwa, głośniki jeden po drugim „strzelały” – paliły się. Na szczęście do pielgrzymi było jeszcze trochę czasu i Tonsil zdążył zrobić nowe głośniki, ale wszystko było na ostatnią chwilę.
Kolejny taki stres przeżywał, kiedy wykonywał nagłośnienie spotkania papieskiego na krakowskich Błoniach. – W ziemi było ok. 15 km kabli. Telewizja Polska instalując swoje kable przecięła nasze i nie mówiąc nic nikomu po cichutku zasypała feralne miejsce ziemią. My przyjeżdżamy, a tu nagłośnienie nie działa. Teraz szukaj, gdzie ta awaria. Godzina zero się zbliża, a my dalej w rozsypce. Panika. Na szczęście udało nam się znaleźć i naprawić to uszkodzenie.
W sumie, przez 40 lat pan Antoni zrobił napędy dzwonów dla 7 tys. kościołów katolickich i ewangelickich, także dla świątyń prawosławnych. - Większość życia spędzało się w samochodzie, którym robiło się ogromne kilometry. Rocznie przejeżdżałem około 70 tysięcy km. Jakby to wszystko zliczyć, to co roku prawie dwukrotnie objeżdżałem kulę ziemską – uśmiecha się mężczyzna. - Teraz jeżdżę już trochę mniej, ale bywa, że w ciągu dnia robi się 1300 km. To ogromny wysiłek. Dziękuję Bogu, że dał mi zdrowie.
Słodkie jarzmo
W trakcie naszej rozmowy co rusz dzwoni komórka pana Antoniego, wygrywając melodie dzwonów kościelnych. – W telefonie mam tylko takie dzwonki – śmieje się mężczyzna. Jest ich ponad 100. Czasem zdarza się, że telefon dzwoni o godz. 23.00 i później. Człowiek ciągle musi być w pogotowiu. Ale jeśli w życiu robi się to, co lubi, to nie jest to ciężka praca. Dla mnie moja praca nie jest nieznośnym brzemieniem, ale słodkim jarzmem. Pieniądze nie są tu najważniejsze, są środkiem do osiągnięcia celu. Ale zawsze najpierw musi być dobra robota.
Firma pana Antoniego zatrudnia dziś 14 osób. Ale najbardziej cieszy go to, że w jego ślady poszedł syn i zięć. - Bardzo mnie cieszy, że moje dzieło będzie kontynuowane, że nie pójdzie w zapomnienie – dodaje Antoni Rduch.
Tekst i zdj.: Anna Burda-Szostek