Forma miała być klubem znajomych wspólnie startujących w zawodach
BIEGI – Wywiad
Ze Zbigniewem Marszałkowskim, prezesem Formy Wodzisław rozmawiamy o początkach tego klubu oraz o tym jak nie zniechęcić się do biegania po pierwszych treningach.
NW:Forma Wodzisław powstała 10 lat temu z inicjatywy Twojej oraz Henryka Szkatuły.
Zbigniew Marszałkowski, prezes Formy:
Moja żona pracowała w sklepie z żoną Janka Żala, który jest w Formie do dziś. I ona mówi, że ma kupla, który również biega, a biega nawet więcej niż ja czy Janek. Tym kumplem był właśnie Heniek. Umówiła nas na spotkanie. Spotkaliśmy się, a półtora miesiąca później zakładaliśmy klub. Oprócz nas dwóch na początku w klubie był Janek Żal, mój syn Adam, Andrzej Tomaszewski, Karolina Wrona i jeszcze kilka innych osób. Idea była taka, że każdy z nas jeździł już na jakieś zawody, tyle że osobno. A przecież mogliśmy razem startować jako grupa. I takie było założenie, które przyświecało nam kiedy powstawała Forma. Tyle, że dość szybko klub zaczął się rozrastać. Ktoś przyprowadził na trening kumpla, ten swoją żonę, ta znów swoją przyjaciółkę.
I w ten sposób staliście się jedną z najprężniejszych organizacji sportowych w powiecie.
Może to trochę nieskromne z mojej strony, ale rzeczywiście tak jest. Mamy prawie 140 czynnych członków, a więc takich, którzy nie tyle że opłacają składki członkowskie, ale aktywnie uczestniczą w różnego rodzaju zawodach. Oprócz biegów, w których startuje najliczniejsza grupa członków, mamy nordic walking, triathlony, wyścigi rowerowe, narty biegowe. Ale też aerobic dla pań, siatkówkę, mamy basen. Poza tym nasi członkowie aktywnie pomagają w organizacji różnych imprez, których przecież mamy bardzo dużo.
Opowiedz o swoich początkach z bieganiem.
Kiedyś w młodości startowałem w maratonach, w ogóle sporo biegałem. Potem założyłem rodzinę, była praca, różne obowiązki, a co za tym idzie te biegi poszły w odstawkę, chociaż dalej biegałem i sporadycznie gdzieś tam startowałem, ale już nie na taką skalę jak wcześniej. Po latach mój syn załapał bakcyla sportowego i zaczął startować w triathlonach. Namówił mniej, żeby pojechać na zawody do Poznania. To był 2004 rok. I w zasadzie od tego Poznania wróciłem do takiego systematycznego biegania i startów. I od tego czasu mam zaliczone około 400 startów w różnych zawodach, w tym 76 maratonów, ale też biegi na 100 km.
Jak byś zachęcił ludzi do biegania? To sport, który może wydawać się nieco nużący. Bo tylko biegnie się i biegnie. Człowiek się męczy. I nic więcej.
Trzeba urozmaicać sobie trasy. Nie biegać ciągle na tych samych ścieżkach, a jeśli już to biegać np. w odwrotną stronę. Warto poszukać sobie grupy ludzi, z którą przynajmniej raz w tygodniu pobiegamy razem. Taki trening grupowy inaczej człowieka mobilizuje. Jest rywalizacja, trudniej się wykręcić z takiego treningu, bo musimy się wykręcić przed kolegami. A to już jest jakiś problem. Warto założyć sobie dzienniczek treningowy. Prowadząc podstawowe zapiski, ile kilometrów i w jakim czasie się je przebiegło, mamy kontrolę postępów. Po drugie zaczynamy bić własne małe rekordy. Bo jak w jednym miesiącu przebiegłem 40 kilometrów, to przecież jak w drugim dołożę jeden trening więcej, to tych kilometrów będzie znów nieco więcej. Nagle może się okazać, że w trakcie roku przebiegłem 1000 km. A więc już jakiś sukces. Ja żałuję, że założyłem swój dzienniczek dość późno, bo dopiero w styczniu 2005 roku. Ale od tego czasu mam udokumentowane ponad 30 tysięcy przebiegniętych kilometrów.
Rozmawiał Artur Marcisz