Muzyka organowa to moje niebo
Kazimierz Solik obchodzi 65-lecie pracy organisty
Kazimierz Solik ma 81 lat, a wygląda 20 lat młodziej. – To pasja i praca tak mnie trzymają w dobrej formie – mówi marklowiczanin. - Do kościoła jeżdżę na rowerze. Do auta nigdy nie miałem zamiłowania. Bardzo szybko chodzę, cały czas jestem w ruchu: ogródek, pielęgnacja drzew i najważniejsze - ukochana muzyka.
MARKLOWICE - Kiedy siadam do gry na organach jestem tak szczęśliwy, że czuję się jakbym był w niebie - mówi Kazimierz Solik z Marklowic. W kwietniu tego roku obchodził swoje 81. urodziny i jubileusz 65-lecia pracy organisty.
Muzyka czy piłka nożna?
Miłość do muzyki ma w genach. Jego ojciec Henryk też był muzykiem. Grał na skrzypcach, perkusji, organach, pianinie, gitarze i cytrze. I to właśnie od ojca pan Kazimierz otrzymał swój pierwszy instrument muzyczny, jak mówi: super-skrzypce.
Żeby rozwijać pasję muzyczną pan Kazimierz rozpoczął naukę w szkole muzycznej w Rybniku. Miał wtedy 9 lat. Ale w grę wchodziła wtedy też druga jego pasja – piłka nożna. – Koledzy grali w nogę, a ja musiałem ćwiczyć 4 godziny dziennie na pianinie – opowiada. - Chwilami było mi żal, że nie mogę z nimi pograć w piłkę, ale jakoś próbowałem to pogodzić. Mówiłem kolegom: „jak skończę ćwiczyć na pianinie, to przyjdę”. Uznawali mnie za najlepszego piłkarza w drużynie, więc na mnie czekali. Nieraz do zmroku, do godz. 21.00.
Po torach do domu
Do rybnickiej szkoły muzycznej im. Braci Szafranków jeździł pociągiem. – Codziennie, po zajęciach szkolnych, 45 minut szedłem pieszo na pociąg. Nieraz zajęcia w szkole muzycznej się przedłużały, bo dodatkowo dochodziły np. zajęcia z chóru, no i uciekał ostatni pociąg (godz. 22.10) do domu. Zawsze wtedy wracałem z Rybnika do domu pieszo. Jak sarna, po torach. Cały czas biegłem i za 20 minut byłem w domu. Sokiści już mnie znali i widząc, że biegnę po torach tylko znacząco kiwali palcem.
Kiedy miał 16 lat grał już na organach w kościele pw. św. Stanisława Biskupa i Męczennika w Marklowicach. – Ksiądz proboszcz podczas kolędy poprosił, żebym mu coś zagrał. Bacha umiesz? – zapytał. – Kiedy zagrałem mu jeden z utworów, stwierdził krótko: „Ty już jesteś mój” i poprosił bym grał w kościele. I tak zostało do dziś.
Pan Kazimierz najbardziej lubi muzykę poważną – Bacha, Mozarta, Chopina, Liszta. Oprócz gry na organach i pianinie, bardzo lubi grę na akordeonie, skrzypcach i perkusji. Na tej ostatniej często grał na różnego rodzaju zabawach, weselach, potańcówkach. Przez 50 lat był także dyrygentem marklowickiego chóru Spójnia.
Na rowerze sześć razy wokół Ziemi
Ale jego życiową pasją są organy kościelne. W marklowickiej świątyni gra na nich już od 65 lat. Nigdy nie zdarzyło mu się pomylić nut, czy przysnąć w trakcie gry. – Jestem twardy – uśmiecha się. - Bywało, że w karnawale o godz. 6.00 wracałem z zabawy, na której grałem i szedłem grać do kościoła. I nigdy nie zdarzyło mi się przysnąć.
Pasja na pokolenia
Pan Kazimierz wykształcił 60 organistów, z czego 12 gra obecnie w kościołach na terenie archidiecezji. W muzyczne ślady ojca poszedł jego syn – Krzysztof, który skończył katowicką akademię muzyczną, jest wykładowcą w szkole muzycznej w Jastrzębiu i kierownikiem muzycznym zespołu gliwickiej operetki. W ślady dziadka poszła też wnuczka, który uczy się w średniej szkole muzycznej.
Kazimierz Solik przyznaje, że praca organisty nie jest łatwa, także dla rodziny. W tygodniu msze poranne, wieczorne, pogrzeby. W soboty, niedziele też go nie ma w domu, bo gra na mszach, nieszporach, ślubach. To bardzo trudny zawód, bo organisty ciągle nie ma w domu. – Ale nie żałuję. Muzyka zawsze była moją pasją. To radość i satysfakcja. No i ważny jest odbiór mojej pracy przez innych. A ja nigdy od nikogo nie usłyszałem, że źle gram. I dodaje: - Żeby być dobrym organistą przede wszystkim trzeba mieć wiarę w Boga, zdobyć pobożność. Kto nie wierzy, nie może być dobrym organistą, byłoby to wtedy tylko takie powierzchowne.
(abs)