Na wstępie
Tomasz Raudner - Redaktor naczelny Nowin Wodzisławskich
Jeden ze znajomych kucharzy mówił mi niedawno, że zgłosił się do niego absolwent gastronomika, bodajże ubiegłoroczny. Kucharz po maturze. Chciał spróbować sił w restauracji znajomego. Nie kojarzę teraz, czy w formie stażu, praktyki, czy próbnej umowy. Nieważne. Znajomy się zgodził, wziął go do kuchni, polecił przecisnąć czosnek. Absolwent gastronomika wziął do tej czynności praskę do ziemniaków. Znajomy zbaraniał, dał absolwentowi parę złotych na bilet i zaproponował przemyślenie swoich życiowych aspiracji. Potem dowiedziałem się, że oczywiście nauka przeciskania czosnku była na lekcjach. Tylko absolwent nie chodził na lekcje. Bo tak jak setki jego koleżanek i kolegów uczył się pod maturę, a nie po to, żeby się czegoś dowiedzieć. Co tam nieobecności na lekcjach. Zawsze można usprawiedliwić. Ważne, żeby wykuć do matury. Ale to nie jest wina uczniów. Ani nauczycieli. Taki jest system. Nauczyciele rozliczani są z wyników matur, a nie z rzeczywistej wiedzy i doświadczenia przekazanego uczniom. Boleśnie wychodzi to zwłaszcza w przedmiotach zawodowych. I przysparza uczniom rozczarowań. Bo pracodawca nie pyta, na ile zdałeś maturę, czy jakie studia skończyłeś. Pyta - co umiesz.