Miłośnik kolei ponownie sądzony za pobicie złodzieja
Prokurator uznał, że wodzisławski sąd nie powinien odstępować od karania Jana Psoty za pobicie złodzieja torów
Do zajścia doszło 5 września 2012 r. w Bełsznicy. Jan Psota bił drewnianym kijem jednego ze złodziei torów, aby go zatrzymać do przyjazdu policji. Uciekł, kiedy na pomoc złodziejowi przyszło dwóch kompanów, którzy tego dnia z nim rozkręcali tory. Wkrótce cała trójka została skazana za kradzież. Od tamtego czasu nie było incydentu z kradzieżą torów na całym odcinku będącym w pieczy Towarzystwa Entuzjastów Kolei.
BEŁSZNICA 24 lipca rybnicki wydział Sądu Okręgowego w Gliwicach rozpatrywał odwołanie prokuratora od wyroku Sądu Rejonowego w Wodzisławiu Śl. w sprawie pobicia złodzieja torów przez Jana Psotę, członka Towarzystwa Entuzjastów Kolei. Prokurator domagał się uchylenia wyroku i skierowania sprawy do ponownego rozpatrzenia. Przypomnijmy, że Sąd Rejonowy w Wodzisławiu Śl. orzekł w marcu br., iż Jan Psota (godził się na podawanie pełnego nazwiska) przekroczył granicę dopuszczalnej obrony koniecznej bijąc leżącego złodzieja. Jednak odstąpił od ukarania sprawcy tłumacząc to ważnym interesem społecznym. Według sądu karanie miłośnika kolei pilnującego infrastruktury kolejowej za pobicie złodzieja torów mogłoby być odebrane jako zniechęcanie społeczników do reagowania na zauważane przestępstwa. Z tym postanowieniem nie zgodził się prokurator. Według prokuratora doszło do pobicia, a nie obrony koniecznej. 24 lipca na rozprawie apelacyjnej prokurator dowodził, że szlachetne pobudki nie mogą usprawiedliwiać samosądu i wyręczania organów ścigania, nawet jeśli te nie reagują należycie szybko. Według oskarżyciela sąd nie wyjaśnił wszystkich okoliczności, m.in. faktu, że Jan Psota w pierwszym zeznaniu nie wspominał, iż złodziej zamachnął się na niego butelką, czym miałby go sprowokować do obrony. Zdaniem prokuratora sąd niezasadnie nie dał również wiary zeznaniom pobitego złodzieja. - To, że jest złodziejem nie znaczy, że kłamał - mówił oskarżyciel w sądzie w Rybniku. Wreszcie prokurator twierdził, iż sąd doszedł do wniosków, które nie wynikają z dowodów. Głównie chodziło o ocenę zdarzenia. Dla prokuratora postępowanie Psoty było pobiciem. Tymczasem sąd zakwalifikował zdarzenie jako obronę konieczną, przy czym uznał, iż oskarżony posunął się za daleko, bo bił złodzieja nawet kiedy ten już leżał i mu nie zagrażał. Obecny na rozprawie Jan Psota domagał się utrzymania wyroku. I tak też zdecydował sąd okręgowy. Jak uzasadniał sędzia Janusz Chmiel sąd rejonowy przeprowadził prawidłową i kompletną analizę dowodów. Tłumaczył, że nie ma żadnych podstaw do uwzględnienia apelacji, ponieważ argumenty podniesione przez prokuratora stanowią jedynie polemikę z ustaleniami sądu. Według sędziego Chmiela sąd rejonowy trafnie zakwalifikował zdarzenie jako przekroczenie granic dozwolonej obrony koniecznej, i słusznie odstąpił od wymierzenia kary. Dobrze się stało, że Jan Psota zareagował. Najgorszy byłby brak reakcji. Nawiasem mówiąc być może do rękoczynów by nie doszło, gdyby policja wcześniej przyjechała na miejsce (przypomnijmy, że Psota kilka razy wzywał policję po zlokalizowaniu złodziei).
(tora)