Dlaczego dobrze jest zrobić Śląskie „po naszymu”?
Zróbmy śląskie po naszymu!
Debata nad priorytetami dla SUBREGIONU ZACHODNIEGO
Gabriela Lenartowicz
Mamy kolejne wybory do samorządu województwa. I kolejne, w których podnoszona jest konieczność kultywowania odrębnej śląskiej tożsamości, a w tym celu ustanowienie nie tylko ustawowych regulacji dla języka regionalnego i regionalnej edukacji ale też zwiększenia autonomii regionu, jako gwarancji jego rozwoju – zauważa Gabriela Lenartowicz, kandydatka PO do sejmiku śląskiego.
Jak przyznaje, nie ma powodu, żeby czekać na jakieś szczególne, ogólnopaństwowe regulacje, a kwestie np. kultywowania regionalnej czy lokalnej tradycji uzależniać od Warszawy. – Także szkolną edukacją regionalną, nauczaniem języka czy gwary – nazwa tu nie jest najważniejsza – z powodzeniem może i powinien zająć się samorząd województwa. Tu właśnie widzę rolę regionalnego budżetu obywatelskiego. Finansowanie takiego modelu, realizowanego przez poszczególne gminy nie zrujnuje województwa, a mamy szansę zrobić to sobie właśnie po naszymu, z szacunkiem dla wszystkich odrębności lokalnych – wylicza.
Jak mówić?
Jakie są dziś przeszkody dla kultywowania, ba, demonstrowania śląskości? – Czy Warszawa jest mi potrzebna do tego, żebym pogadała sobie z sąsiadką po morawsku? Bo w Krzanowicach mówię po morawsku. Ale jak jadę do Siemianowic, do miasta rodzinnego mojej mamy i tam rozmawiam z sąsiadkami mojej babci, to mówię po śląsku tak, jak mówią ludzie w Siemianowicach. To są dwa różne języki. No i co? Nie piszę ,,na trasie Krzanowice – Siemianowice Śląskie” o pozwolenie ani do Warszawy ani do Brukseli. Rozmawiam i nie pytam nikogo, który z nich jest uznanym językiem regionalnym i czy czereśnie zgodnie z oficjalnym śląskim alfabetem mają nazywać się cześnie, jahody czy hamlary, bo tak mówią w trzech sąsiednich miejscowościach – mówi z uśmiechem kandydatka PO.
Fundusz na edukację lokalną
Wspomina, że w każdej znanej jej szkole – na Raciborszczyźnie na pewno – niemal od zawsze były lekcje edukacji regionalnej i jak twierdzi, nie ma powodu, aby na poziomie województwa takiego nauczania nie finansować. – Jestem za specjalnym funduszem na taką edukację regionalną, lokalną i za tym, żeby ją sobie każdy po ,,naszymu” czy – jak chce – po ,,naszemu” urządził. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby tak się stało. I wtedy na przykład w Wilamowicach będą uczyć wilamowickiego, w Krzanowicach będą uczyć morawskiego, a w Sosnowcu dzieci nauczą się o specyfice historii Zagłębia i zagłębiaków – przekonuje.
Mała wojna
Gabriela Lenartowicz ubolewa, że wokół regionalizmu, w odniesieniu do naszego województwa, narosło tyle niedobrych emocji. – Niepotrzebnie. Niestety za przyczyną głośnych, acz mało efektywnych zabiegów Ruchu Autonomii Śląska zrobiła się z tego prawdziwa wojna pod hasłem „dyskryminowany Śląsk kontra reszta świata” A ja, Ślązaczka od pokoleń nie czuję się w wolnej Polsce w jakikolwiek sposób dyskryminowana. Owszem, był taki czas, że w szkole zabraniano bądź krzywiono się na mówienie po śląsku. Ale nie była to jedyna patologia czasów słusznie minionych. Komuny nie ma, a my dalej mówimy tak jak nas matka i ojciec uczą, czyli po naszymu. I to jest nasza sprawa, Warszawie nic do tego. Wolę też, by do kształtu i rozmaitości programów nauczania regionalnego w naszych szkołach też nikt się nie mieszał – mówi.
Weźmy sprawy we własne ręce
Gabriela Lenartowicz obawia się, że uparte „czepianie się” konieczności ustawowego uznania śląskiego za język regionalny jest tylko poszukiwaniem usprawiedliwienia własnej inercji i przerzucenia odpowiedzialności za to co sami z siebie możemy zrobić na Warszawę.
Jak mówi, nie można jednocześnie chcieć większej samodzielności, wręcz większej autonomii i jednocześnie domagać się żeby tę większą autonomię, większą samodzielność narzuciła nam w formie ustawy Warszawa, bo my sami nie umiemy o to zadbać, choć są prawne możliwości. Ma to dotyczyć zarówno współpracy miast w aglomeracji (casus Górnośląski Związek Metropolitarny) jak i regionalnej edukacji i kultywowania odrębności kulturowej.
Zadbajmy o siebie
– Mieliśmy w obecnej i mamy w kolejnej perspektywie miliardy złotych nie tylko na inwestycje, ale też z Europejskiego Funduszu Społecznego na edukacyjne i społeczne działania. Ile wśród niezliczonych wniosków na rozmaite kursy i „dokształty” było tych na rzecz podtrzymywania języka i rozwijania śląskiej tożsamości ? Niestety nie słyszałam o licznych... a przecież nikt nie bronił a pieniędzy nie brakowało… Podobnie można powiedzieć o projektach inwestycyjnych. Poza sztandarowym Muzeum Śląskim, ( burzy wokół którego nie rozumiem i sądzę, że została sztucznie wykreowana) nie otwieramy dziś żadnej nowej „Strzechy”... W tej perspektywie możemy to zmienić, bo tego nikt za nas nie zrobi, a nawet jak zrobi, to nie tak jak chcemy, czyli nie po naszymu... Może już czas, żebyśmy wreszcie przestali narzekać i oglądać się na tzw „górę” i tam, gdzie to możliwe, zadbali o sami o siebie, dając dowód na śląską zaradność i gospodarność i być może nawet, wzbudzając zazdrość konkurencji. Bo to nie zbiorowe lamentacje budują pozycję regionu a sukcesy – przekonuje.