Siedem dni w raju
Zagraniczne safari wrakowo-rafowe to perełka wśród wszelkich rodzajów wyjazdów związanych z nurkowaniem. Tego typu atrakcja nigdzie nie smakuje tak dobrze jak w Egipcie, na Morzu Czerwonym, gdzie schodząc pod wodę człowiek staje się częścią zapierającego dech w piersiach świata tamtejszych zwierząt i roślin.
Safari wrakowo-rafowe w Egipcie to świetnie zorganizowana i sprawdzona przez tysiące nurków z całego świata atrakcja. Dla raciborzanina Jacka Ostrowskiego, który reprezentował szkołę nurków Blue Diving to z pewnością nowe doświadczenie i przygoda, która pobudziła w nim apetyt na więcej.
Bez uprawnień drożej
Mówiąc o nurkowaniu w Egipcie należy wspomnieć o dwóch możliwościach jego zorganizowania: jednej dla wytrwałych i wytrawnych nurków, których celem jest nie tyle ganianie z aparatem po ulicach egipskich miast, lecz zagospodarowanie jak największej ilości czasu, który można spędzić w wodzie, oraz drugiej – nacechowanej bardziej turystycznie i adresowanej dla osób, które poza zwiedzaniem podwodnych krain, chciałyby zobaczyć atrakcje bardziej przyziemne.
Druga z opcji to nic innego jak stacjonarny pobyt w Egipcie, gdzie czas dzieli się pomiędzy odwiedzanie zabytków a wypływy na morze, w celu nurkowania. Uczestnicy takiej wyprawy zazwyczaj nie narzekają na wygody, bowiem wykupują pakiet, w którego skład wchodzą – w zależności od zasobności portfela i osobistych preferencji – zakwaterowanie w hotelu, wyżywienie i umowa z jedną z baz nurkowych. – To dobra opcja dla kogoś, kto większość czasu chce przebywać na lądzie, a jedynie dwa razy dziennie wypływać w morze, aby zanurkować. Jest jedno „ale”. Z ekonomicznego punktu widzenia, warto przy tego typu safari posiadać licencję nurka, czyli takie „podwodne prawo jazdy”, bowiem bez tego samemu nie można nurkować, a za tzw. intro, czyli zejście pod wodę za rękę z instruktorem na pół godziny, trzeba zapłacić nawet 50 euro. W przypadku, gdy posiada się uprawnienia, tydzień nurkowania, licząc po dwa zejścia pod wodę dziennie, kosztuje łącznie nie więcej niż 200 euro – porównuje Jacek Ostrowski i kontynuuje: Ten rodzaj safari wiąże się także z ogromnym zaangażowaniem dotyczącym logistyki. Dzień osoby, która zdecydowała się na tę opcję, wygląda mniej więcej tak, że codziennie po śniadaniu jedzie busem do bazy nurkowej, gdzie spotyka się z jej przedstawicielem, zabiera sprzęt i wypływa łódką w morze. Tam nurkuje, wraca na brzeg, zjada lunch i znów musi wypłynąć, aby zaliczyć drugie nurkowanie. Cały dzień mija więc na gonitwie, a gdy wraca do hotelu jest już praktycznie noc.
Dwa dni od portu
Sprawa wygląda z goła inaczej w przypadku safari wrakowo-rafowego, w którym udział wziął między innymi Jacek Ostrowski. Dla niego było to pierwsze zetknięcie się z nurkowaniem rekreacyjnym za granicą. Jak przyznaje, jako były nurek wojskowy, przez lata podchodził do tego typu zabawy z pewną dozą rezerwy, ale egipska przygoda zwróciła jego poglądy na zupełnie inne tory. – Zrozumiałem, że nurkowanie rekreacyjne może być niezwykle pasjonujące – nie kryje. – Do Egiptu wyruszyło dwudziestu nurków z trzech szkół nurkowych: z Raciborza, Knurowa i Warszawy – informuje Ostrowski. Skąd pomysł na tego typu wyjazd? Oddajmy głos panu Jackowi: Z chęci zobaczenia czegoś innego, nieznanego wcześniej. Każdy nurek ma potrzebę, aby popróbować nurkowania w każdym miejscu, gdzie jest to możliwe. Ja dotychczas zanurzałem się w wodach ciemnych i zimnych, głównie w Morzu Bałtyckim czy Północnym – mówi, dodając, że nurkowania w Państwie Faraonów nie da się porównać z żadnym innym. Jak twierdzi, woda jest tam tak czysta, że widoczność w niej osiąga kilkadziesiąt metrów. – Na pewno więcej niż o poranku na polskich drogach – śmieje się i dodaje: – Na temperaturę wynoszącą ponad dwadzieścia stopni Celcjusza też nie można narzekać. No i ta wspaniała flora i fauna! Nie zapomnę na przykład nurkowania z kilkudziesięcioma delfinami. Podpływały, naśladowały nasze ruchy, chciały się bawić…
Zobaczyliśmy miejsca – kontynuuje Ostrowski – niedostępne dla turystów, a nawet dla amatorów nurkowania, którzy zdecydowali się skorzystać z opcji z zakwaterowaniem w hotelu. Spędziliśmy siedem dni na pięknym jachcie, na pełnym morzu, jakiś dzień, może dwa drogi do najbliższego portu – ocenia.
Razem z nurkami wyruszyła kilkuosobowa załoga jachtu: kapitanowie, marynarze i ludzie świadczący tzw. pomoc techniczną, którzy przygotowywali sprzęt, napełniali butle, dbali o to, aby gościom na pokładzie niczego nie zabrakło. Wypłynęli z portu w Hurghadzie, na jachcie toczyli zwykłe życie – spali, pracowali, wypoczywali i jedli posiłki przygotowane przez siebie, z tego co udało im się wyłowić z wody. – Owoce morza tworzą specyficzną, ale bardzo pożyteczną dla organizmu dietę. Plusem jest to, że wszystko było świeże i robione na miejscu – opowiada Ostrowski.
Morska otchłań nocą
Podczas safari wrakowo-rafowego raz złożony sprzęt rozkłada się dopiero, gdy pobyt na jachcie dobiega końca, co pozwala nie tracić cennego czasu. Czterokrotne zejście pod wodę w ciągu dnia, jak twierdzi Ostrowski, nie jest męczące, a nurkowanie o regularnych porach pozwala organizmowi bardzo szybko dostosować się do nowych warunków.
– Wśród nas nie było nurków początkujących, lecz sami średniozaawansowani lub zaawansowani, dzięki czemu mogliśmy stawiać sobie nieco ambitniejsze cele – mówi i dodaje: – Największym wyzwaniem były nurkowania nocne, które wymagały od nas większej niż za dnia koncentracji i intuicji. Codziennie, równo o 6.00, schodziliśmy pod wodę, w której widoczność, nawet w przypadku użycia latarek, była zerowa.
Ostrowski pokazuje zdjęcie jednej z map, na których uczestnicy safari zaznaczyli kilka wraków godnych zwiedzenia. – Nic nie pozostawiliśmy przypadkowi, przed każdym zanurzeniem przygotowywaliśmy plan, rozpracowywaliśmy teren. Dno każdego morza na świecie usłane jest wrakami, ale zdziwiło nas, że tam jest ich aż tak dużo – ocenia Ostrowski, na którym największe wrażenie zrobił Thistelghorm, uznawany na najciekawszy wrak Europy i Afryki. – Leży na maksymalnej głębokości 30 m. Nurkowania na nim prowadzone są na około 20 m głębokości burty. Jest olbrzymi! Na jego pokładzie zawsze można spotkać duże stada ryb, a prawdziwą atrakcją są pozostałości po wyposażeniu jednostki. W ładowni natomiast można znaleźć jeppy, samochody gąsienicowe, karabiny, części do samolotów, łóżka polowe i zachowane w dobrym stanie buty żołnierskie. Poszycie wraku jest bardzo przerdzewiałe, dzięki czemu powstają dziury, przez które wpadają strugi światła, tworząc magiczną atmosferę – ekscytuje się pan Jacek.
Słysząc: rafa koralowa, myśli się dziś wyłącznie o położonej u wybrzeży Australii Wielkiej Rafie Koralowej. Szacuje się jednak, że to nie tam, a właśnie w Morzu Czerwonym istnieje najwięcej rodzajów raf na świecie. Jak informuje nasz rozmówca, uczestnicy safari skorzystali z okazji zobaczenia najciekawszych raf: Gubalu, Giftuna czy Ras Mohamed.
Egipt i głębiny Morza Czerwonego oczarowały wszystkich bez wyjątku. Większość nurków planuje kolejne safari. Tym razem 17 marca przyszłego roku do umiejscowionej na półwyspie Synaj, na wybrzeżu Akaba miejscowości Dahab. – Jeszcze piętnaście lat temu była to beduińska wioska z bambusowymi chatkami, teraz znajduje się tam cała gama ekskluzywnych hoteli – informuje pan Jacek – Możliwość wzięcia udziału w safari będą mieć tym razem także osoby, które nie nurkują, a chciałyby po prostu wybrać się w niezapomnianą podróż – dodaje i kończy z uśmiechem: – Dla nurków to wymarzony teren. Ciekawa jest struktura samego dna, w głębinach można natrafić na masę pęknięć, pieczar, jaskiń i skał, czyli to co nurkowie lubią najbardziej.
Wojciech Kowalczyk