Do końca życia będę słyszał jak ludzie wyli z zimna
Wspomnienia naocznego świadka morderczego Marszu Śmierci więźniów gnanych z Oświęcimia do Wodzisławia w 1945 r.
Gołkowice, Wodzisław Był trzaskający mróz, może minus 25-30 stopni C. A oni szli w strzępach obozowych pasiaków, w drewnianych chodakach na nogach. Mieszkańcy stawiali dla nich przy drodze wiadra z kawą. Widzący to esesman kopnął w jedno z wiader, przewracając je z wściekłością i wygrażając mieszkańcom - tak tragiczny Marsz Śmierci więźniów obozu koncentracyjnego Auschwitz gnanych do Wodzisławia wspomina naoczny świadek tamtych wydarzeń, 77-letni dziś Antoni Musioł z Gołkowic.
Na własne oczy
Pana Antoniego znam od lat. Spotykamy się m.in. na różnych uroczystościach rodzinnych. Podczas ostatniej z nich zagadnęłam współbiesiadników o wstrząsający film „Ciemności skryją ziemię”, wyemitowany niedawno przez telewizyjną „Dwójkę”. Na dokument składają się uwiecznione przez aliantów filmy z wyzwalania niemieckich obozów koncentracyjnych.
Podczas spotkania żywo dyskutowaliśmy o piekle obozów koncentracyjnych, potworności dokonywanych tam zbrodni, wstrząsających zdjęciach zmasakrowanych ludzkich ciał i totalnym upodleniu więźniów obozów zagłady. - A ja to widziałem na własne oczy - odezwał się pan Antoni. - Ale co? - dopytywałam. - Ludzkie upodlenie, ogromne cierpienie. Widziałem ofiary oświęcimskiego Marszu Śmierci, bo szli akurat tuż obok domu w Wodzisławiu Śląskim, w którym się urodziłem i przez kilka lat mieszkałem - dodał Antoni Musioł.
Nawet śniegu nie mogli się napić
Kilka dni później jedziemy do Wodzisławia, w miejsca, które na zawsze wryły się w pamięć panu Antoniemu. Dom, w którym „pod komorą” mieszkała jego rodzina stoi do dziś. Znajduje się na końcu obecnej ul. Józefa Michalskiego. - Tu praktycznie niewiele się zmieniło - mówi staruszek, patrząc z rozrzewnieniem na budynek. Ale wokół niego przez lata zmieniło się wszystko. Kilka metrów obok znajduje się rondo 750-lecia Wodzisławia Śl., naprzeciwko supermarket, niedaleko bloki.
Wychodzimy na skraj drogi, tuż przy dawnym domu pana Antoniego. Bardzo dobrze pamięta tamte tragiczne obrazy ze stycznia 1945 r. - Ojciec był na wojnie, w tym czasie walczył już w Armii Andersa (był uczestnikiem walk pod Monte Cassino). W domu z matką zostałem ja i mój cztery lata starszy brat. Ja nie miałem jeszcze skończonych 7 lat. Pamiętam, że brat wziął mnie za rękę i wyszliśmy na skraj drogi. Sroga zima, aż trzeszczało. Dawną ulicą Wilchwiańską, obecnie Jastrzębską więźniów obozu Auschwitz gnano w stronę dworca kolejowego. Szli w łachmanach, nogi obute w drewniaki, owinięte szmatami. Niektórzy okrywali się kocami, spod których wystawały strzępy obozowych pasiaków. Pilnujący ich uzbrojeni esesmani ubrali byli w ciepłe kożuchy, mieli ze sobą psy. Więźniowie szli całą szerokością drogi, młodzi, starzy, tylko dzieci wśród nich nie widziałem. Umordowani ukradkiem zbierali śnieg do metalowych garnuszków, by móc choć trochę się napić. Esesmani nawet na to nie pozwalali.
Nieludzkie wycie i tupanie nóg
Ledwo żywym ludziom nie wolno było podawać niczego do jedzenia ani picia. - Ale mimo tego mieszkańcy przystawali przy drodze wystawiając wiadra z wodą, kawą. Widzący to esesmani z wściekłością kopali w wiadra, grożąc przy tym ludziom, którzy w odruchu serca, choć trochę chcieli ulżyć cierpiącym.
Pan Antoni pamięta, że część kolumny więźniów gnano starą drogą tzw. ladestrasse, czyli drogą kolejowa, przy której ładowano towary. Część szła aż do skrzyżowania z obecną ulicą Dworcową, na rynek i stamtąd na dworzec kolejowy, gdzie ładowano ich do wagonów.
- Widok tych umęczonych, wycieńczonych, umordowanych ludzi był straszny. Ale jeszcze straszniejsze było to, kiedy wrzuceni do wagonów, pozostawieni tam na siarczystym mrozie wprost wyli z zimna. Całą noc ustawiano wagony z więźniami, którzy mieli zostać wywiezieni w głąb III Rzeszy. Wycie tych ludzi i ich tupanie chodakami o podłogi wagonów - dla dorosłych było to straszne przeżycie, a cóż dopiero dla niespełna siedmioletniego dziecka? Tego nie sposób zapomnieć. Będę to pamiętał do końca życia - wzrusza się Antoni Musioł.
(abs)