Dyrektor szpitala: rozumiem pielęgniarki, ale nie mam na podwyżki
Strajkujące pielęgniarki nie owijają w bawełnę: - W tym szpitalu jest na wszystko, nawet na rzecznika prasowego, tylko nie na podwyżki dla nas.
WODZISŁAW ŚLĄSKI Trwa spór zbiorowy między pielęgniarkami a dyrekcją Wojewódzkiego Szpitala Chorób Płuc na Wilchwach. Domagają się podwyżek o 1500 zł brutto. Tyle samo, ile inne pielęgniarki w Polsce. - Z nockami, świętami, podawaniem chemii zarobię te dwa tysiące. Gołej pensji mam niecałe 1200 zł na rękę - mówi Ewa Brudny, przewodnicząca Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych szpitala. Podawanie chemii, czyli leków cytostatycznych pacjentom z nowotworem jest szkodliwe dla zdrowia pielęgniarek. - Lata temu wywalczyłyśmy sobie płacenie nam 10 zł na rękę od jednego rozpuszczonego i podanego leku cytostatycznego - mówią.
- Na pewno panie zasługują na wyższe wynagrodzenia, ale szpital nie jest w stanie obecnie spełnić ich oczekiwań - mówi Norbert Prudel, dyrektor WSCP w Wodzisławiu Śl.
Pielęgniarki dla wzmocnienia swojego stanowiska przeprowadziły 12 maja dwugodzinny strajk. Te, które były w pracy, przerwały ją. Dołączyły do nich koleżanki, które akurat miały wolne. Ubrane na czarno spotkały się na placu przed budynkiem szpitalnym. Strajk miał spokojny przebieg. Nie było żadnych wystąpień, okrzyków, transparentów. Jedynie na bramie wjazdowej do szpitala zawieszony był mały transparent z napisem „strajk”. - Organizowałyśmy już w kraju białe miasteczka, manifestacje. Nic to nie dało. Teraz protestujemy w sposób kulturalny - mówi Ewa Brudny.
Wodzisławskie pielęgniarki swoim strajkiem dołączyły do protestujących koleżanek po fachu w kraju. - Domagamy się przede wszystkim rozwiązania systemowego polegającego na włożeniu przez ministra zdrowia naszego zawodu do koszyka gwarantowanych świadczeń. Tylko to daje nam nadzieję, że przestaniemy być traktowane przez naszych pracodawców jako zło konieczne. Koszyk dokładnie wskazuje np. ilu lekarzy musi być na danym oddziale, i co muszą mieć zapewnione. A w przypadku nas dyrekcje szpitali mają wolną rękę - mówi z żalem pielęgniarka Anna Wojtylak.
Kadra pielęgniarska zmniejszyła się od 2013 r. z 49.5 do 42 etatów. Mało brakowało, a doszłoby do pojedynczych dyżurów, tzn. jedna pielęgniarka zabezpieczałaby cały oddział na jednym dyżurze. - Wymogłyśmy na dyrekcji, aby braki kadrowe uzupełnił pielęgniarkami kontraktowymi z firm zewnętrznych. Dzięki temu jest dwuosobowa obsada na dyżurach - mówi Ewa Brudny. Protestujące zapytane, jak dyrektor zareagował na ich żądania podwyżek rzucają, że w tym szpitalu są na wszystko pieniądze, nawet na rzecznika prasowego, tylko nie na podwyżki dla nich. - To my robimy czarną robotę, bez nas szpital nie istnieje - mówią. - Uważam, że dobrze mieć osobę do kontaktów z mediami. Nie oznacza to jednak, że ta osoba ma z tego tytułu dodatkowy zarobek - odpowiada Norbert Prudel. Tłumaczy, że szpital naprawdę jest w ciężkiej sytuacji finansowej. - W 2013 r. musiałem zaciągnąć 1,5 mln zł kredytu bankowego, aby nie stracić płynności finansowej. Brakowało na pensje, media, leki - mówi. W zeszłym roku urząd marszałkowski, czyli organ prowadzący szpital umorzył mu 700 tys. zł zobowiązań za rok 2013, a i tak rok 2014 zakończył się stratą 600 tys. zł. Ogólne zadłużenie szpitala wynosi około 4,5 mln zł. - Nasz problem polega na tym, że jesteśmy szpitalem specjalizującym się w leczeniu chorób płuc. Te procedury nie są najlepiej płatne, a nie możemy, mówiąc w cudzysłowiu, dorobić na bardziej dochodowych procedurach, tak, jak dzieje się np. w szpitalach wielospecjalistycznych. NFZ kontraktu nie podnosi. Chcemy powalczyć o wyższy w roku 2016 r. Bez dodatkowych środków nie ma co mówić o podwyżkach - mówi dyr. Prudel.
Aby zdobyć dodatkowe pieniądze w zeszłym roku dyrektor zaproponował władzom miast i gmin objęcie mieszkańców badaniami pod kątem schorzeń układu oddechowego, które miałyby być finansowe przez gminy. Decyzji póki co nie ma. Gminy czy fundacje przeznaczają za to pieniądze na sprzęt.
(tora)